W styczniu pokazywałam Wam nowy zakup pod podkładu
KLIK!
Którym stał się produkt Guerlain. Mam słabość do tej marki a w pamięci nosiłam
obraz wcześniej testowanej próbki, postanowiłam zaryzykować.
Stał się moim
ulubieńcem na dobre dni, kiedy nie potrzebuję silniejszego oręża a podkład
staje się jedynie tłem. W przypadku mojej cery nie ma jednego uniwersalnego podkładu,
jaki może być wykorzystywany. Ma to dobre i złe strony, lecz na chwilę obecną
osiągnęłam pełne zaspokojenie w postaci: Revlonu
ColorStay dla cery tłustej/mieszanej, Kat
Von D Lock It 44 Light łącznie z korektorem, o którym napiszę wkrótce wraz
z kremem BB Lioele Dollish Veil Vita nr
1. Te kosmetyki dają mi komfort nie tylko w okresie jesienno-zimowym, lecz
przede wszystkim podczas chimerycznych dni mojej cery.
Osoby, które borykają
się z trądzikiem różowatym nawet, jeżeli jest on uśpiony wiedzą, że bywa różnie.
Czasami to rosyjska ruletka, z jakim efektem obudzimy się na twarzy i nie
czarujmy się, ale każda kobieta chce mieć komfort w postaci dobrego
samopoczucia pośród innych ludzi.
Połączenie dobrego
korektora i podkładu to połowa sukcesu, druga leży w przygotowaniu samej
cery, jednak nie o tym dzisiaj, bo ten aspekt jest chyba każdej z Nas dobrze
znany.
Krótka ściąga:
Wiek 30+
Charakterystyka cery:
Mieszana w kierunku suchej z okresowym problemem
w strefie T, cera płytko unaczyniona z tendencją do zaczerwienienia, walczę z
trądzikiem różowatym.
Suchość skóry na policzkach i problem ze strefą
T a szczególnie czołem wymusza stosowanie dwóch produktów pielęgnacyjnych.
Najczęściej łączę różnego rodzaju sera z nawilżaczami, które dobrze spiszą się
na strefie T i nie będą wpływać na przyspieszony proces przetłuszczania się
skóry.
Drobne niedoskonałości, które nie są obce dla tego
typu cer maskuję przy pomocy podkładu i korektora. Nie lubię efektu maski, cenię sobie delikatne podkłady, których nie
czuć na skórze, ale jednocześnie dają dobry poziom krycia i wyrównują koloryt
cery. Matowe wykończenie będzie atutem,
ale nie lubię płaskiego matu i nie oczekuję, że będzie on trwał cały dzień.
Wystarczy mi świadomość, że nawet, kiedy będzie widoczne błyszczenie, to
makijaż nadal zachowa swoją świeżość i nie będzie spływać/warzyć się.
Oczywiście idealnie, jeżeli nie spotkamy się z
dodatkowymi czynnikami jak: podrażnienie, efekt ściągniętej skóry, zapychanie
itd.
Parure de Lumiere
to podkład rozświetlająco-nawilżający o średnim stopniu krycia i satynowym
wykończeniu. Muszę przyznać, że jestem oczarowana efektem, rozświetlenie jest
subtelne, wygląda bardzo naturalnie i moja mieszana cera nawet po kilku
godzinach dobrze wygląda. Pojawiający się dodatkowy efekt glow nie przeszkadza,
a delikatna korekta przy pomocy pudru nie zawsze jest potrzebna. Satynowe wykończenie
po raz pierwszy tak naprawdę doceniłam właśnie przy tym produkcie, głównie,
dlatego, że w trakcie dnia makijaż przy jego użyciu jest świeży i promienny.
Dobrze czuję się we własnej skórze.
Opakowanie.
Klasyczna butelka z masywnego szkła z dozownikiem w postaci pompki.
Konsystencja.
Płynna, lecz nie lejąca. W moim odczuciu jest kremowa, dość lekka i przyjemnie
rozprowadza się na skórze. Szybko stapia się z cerą. Kolejnym atutem to jego
lekkość, nie czuję go i gdyby nie fakt, że koloryt jest wyrównany a twarz
odświeżona i promienna to nie pomyślałabym, że mam podkład. Z reguły takie
odczucie mam zawsze przy kremach tonujących.
Kolor to 02 Beige
Clair i uważam go za wyjątkowo udany odcień pod kątem mojej karnacji. Jest
to piękny odcień beżu z żółtymi tonami, lecz nie są one dominujące na całe
szczęście. Po stopieniu się z cerą one u mnie zanikają, co mnie niezmiernie
cieszy.
Dla większości jasnych karnacji wydaje mi się, że ten kolor
będzie trafiony. Sama, choć mam jasną cerę, to nie jestem bladolica i większość
popularnych podkładów ma dość trafione kolory, gorzej za to z tonacją. Historia
na inną okoliczność;)
Działanie. Mogłabym
dużo pisać i dzielić się spostrzeżeniami, jednak zrobię to inaczej. Zdjęcia przygotowywałam
jeszcze będąc w Polsce, kiedy aura była mało sprzyjająca a moje wymagania
określały nie tylko warunki atmosferyczne, lecz dodatkowo przebywanie w
miejscach klimatyzowanych. Coś na zasadzie „jestem w ciągłym ruchu i nie zawsze
mam czas na poprawki”;) Wychodziłam z domu dość wcześnie rano a przede mną było
krążenie po mieście/urzędach itd. Pogoda nie rozpieszczała;)))
Podkład przed i po
Dołożony korektor
utrwalony pudrem
oraz podkreślone brwi
Gotowa do ludzi: D
A tutaj wybrane różne
dni po 8 godzinach
przebywania gdzieś tam:)
Jak oceniam podkład z perspektywy czasu? Bardzo dobrze i
wiem, że nie będzie to ostatni zakup. Trochę żałuję, że tak późno zdecydowałam
się na zakup, mogłam zrobić go wcześniej. No, ale trudno, czasami tak bywa;)
Parure de Lumiere
zapewnia mojej cerze wszystko to, czego oczekiwałam:
-odświeżenia, co
w przypadku większości podkładów rozświetlających kończyło się na efekcie a’la
latarnia morska... Za to tym razem cera zyskuje i nawet, kiedy mam gorszy
dzień, pojawia się zmęczenie i ziemisty odcień to podkład pięknie temu zaradzi.
- wyrównany koloryt
i dobry stopień krycia
-lekką formułę,
która ma wpływ na komfort makijażu a podkład dzięki temu jest niewidoczny i nie
obciąża skóry
-nawilżenie
-satynowe wykończenie
-nie podkreśla
niedoskonałości
-nie zapycha
-nie ciemnieje
-zapewnia naturalny i
promienny wygląd
-trwały, a utrwalenie pudrem sypkim stawia kropkę na „i”
Po kilku godzinach
pojawia się błysk w strefie T, ale nie jest to specjalnie uciążliwe i nawet,
jeżeli nie mamy możliwości do poprawek wystarczy sama bibułka matująca i po
sprawie. Kiedy nie zaistnieje ku temu sposobność, to tragedia się nie dzieje.
Podkład nie spływa i nie mamy efektu „córki króla smalcu” – pozwoliłam sobie
zacytować tutaj
Esy
:*
Zeskanowałam skład INCI, jednak opakowanie oraz użyta
czcionka i kolory nie były zbyt łaskawe, dlatego też musiałam obrobić skan, by
można było odczytać go bez problemów. Może akurat dla kogoś on będzie ważny,
sama lubię pełną informację.
To był zdecydowanie udany zakup i na pewno go ponowię,
ponieważ widzę w tym podkładzie potencjał na materiał tzw. całoroczny. Świetnie
służył mi w Polsce podczas zimowej pory, a po powrocie do UK nadal po niego
sięgam i widzę, że świetnie daje radę. Nie mam do czego się przyczepić, jest to
dobry produkt, który sprawdza się na mojej skórze i tyle. Minusem może być
cena, ale patrzę z reguły od innej strony. Interesuje mnie relacja działanie/jakość/pojemność/cena.
W tym wypadku podkład jest wydajny o świetnych właściwościach, pojemność 30ml.
Mam ochotę spróbować jeszcze Parure Extreme, Gold i Lingerie
de Peau, który miałam okazję testować z próbki i gdyby kolor był bardziej
trafiony to spotkanie byłoby lepsze ;) Narobiłam też sobie ochoty na bazę....
No i to byłoby tyle chciejstw, które zrobiły się z miłości do Parure de
Lumiere.
A jak to jest u Was? Macie
swój ulubiony podkład, który nigdy nie zawiódł i możecie na niego liczyć w
każdych okolicznościach, czy też szukacie św. Graala pośród podkładów?
Pozdrawiam!