Podróżująca kosmetyczka: D




Witajcie,

W wolnej chwili postanowiłam podzielić się zawartością mojej kosmetyczki, którą przygotowałam z myślą pobytu w Polsce i podczas kompletowania stwierdziłam, że taki zestaw sprawdzi mi się w każdych warunkach. Trudno powiedzieć abym dążyła do minimalizmu, lecz na pewno skupiłam uwagę na priorytetach w pielęgnacji i makijażu. Pewne rzeczy stwierdziłam, że odpuszczam, bo można kupić je na miejscu bez potrzeby upychania w walizce.

To, co zabrałam ze sobą to podstawowy pakiet. Pielęgnacja prezentuje się mniej więcej tak:

Przy czym wybrałam miniatury, saszetki. Po tygodniu pobytu widzę, że to było idealne rozwiązanie, którego będę trzymać się na przyszłe okazje. Celowo nie brałam żelu, szamponu itd., bo to są kosmetyki, które można kupić wszędzie. Mini produkty dają mi swobodę i jak na razie nawet przy pielęgnacji ciała są świetną opcją. Jedyne, na co będę polować to na wersję podróżną mleczka do ciała Biotherm, o którym pisałam TUTAJ To jest fenomenalny produkt i zagości u mnie nie jeden raz.

Jedyną fanaberią okazała się mgiełka do włosów Miracle Mist V05, jest to dla mnie kompletnie nieznana firma, ale ocena składu sprawiła, że szybko trafiła do koszyka i był to strzał w 10-tkę! Będzie o niej pełna recenzja. Uważam, że warto pisać o takich perełkach tym bardziej, że produkt jest niepozorny i ginie w gąszczu pozostałej oferty firmy, a szkoda.

Kolorówka. Tutaj wybór był prosty. Z jednej strony, dlatego, że kilka rzeczy już na mnie czekało w Polsce i mogłam odpuścić podkład, cienie itd. Z drugiej strony wiem, że na przyszłość jeszcze bardziej okroję zestaw. Tak naprawdę nie wykonuję pełnego makijażu, na co dzień, a podstawowe kolory idealnie sprawdzają się w zależności od okazji. A podstawą jest brak czasu: P Obojętnie, jaka nie byłaby to forma urlopu to nie wymusi ona na mnie wymyślnych makijaży.

Przegląd tego typu jest dla mnie bezcenny, bo w normalnych warunkach, na co dzień sięgam po niektóre produkty bez zastanowienia, jednak, kiedy wyjeżdżam gdziekolwiek (bez znaczenia na ile) to bez sensu okazuje się pakowanie całego majdanu.

W tym momencie przekonałam się, że większość produktów mogło spokojnie zostać w domu, ale wybrałam kosmetyki wodoodporne lub taki, które gwarantują świetną trwałość bez względu na warunki.

Na dodatek Max Factor Clump Defy, który ma być wodoodporny, bo tak jest określany przez producenta został sprawdzony podczas deszczu i…. zonk. Może nie rozpuszcza się i nie zostawia efektu pandy, lecz korekta jest potrzebna. A już liczyłam, że to będzie tusz idealny. Szkoda… Nie zrezygnuję z niego, ale zostanę przy wersji zwykłej, która zachowuje się tak samo jak wodoodporna. Ba! W zasadzie teraz nie widzę pomiędzy nimi różnicy.

Cienie. Postanowiłam rozbroić ulubioną paletę ostatnich miesięcy Nude Lingerie L’oreala prezentowaną TUTAJ
Z racji regularnego używania została prawie wykończona i zostawię ją w Polsce na wszelki wypadek. Miałam nawet w planach ponowny zakup, lecz oszołomiły mnie cienie z Makeup Geek, które kupiłam niedawno i postanowiłam, że postawię teraz właśnie na nie. Będą idealnym uzupełnieniem dla Inglota. W ten sposób też zrezygnowałam z cieni Mac’a.


Baza pod cienie Grashka stała się świadomym i spontanicznym wyborem, o którym wkrótce napiszę więcej.

Moim małym cudem jest Bronzing Primer Bourjois, o którym niebawem przygotuję notkę i stanie się jednym z nielicznych kolorowych kosmetyków, do którego na pewno wrócę jeszcze raz!

Korres Multivitamin Compact Powder (For Oily to Combination Skin) kupiłam w marcu i stał się moim objawieniem nie tylko w wersji do torebki, ale do stosowania, na co dzień. Jeżeli macie cerę tłustą lub mieszaną i szukacie dobrego, wydajnego pudru prasowanego polecam zainteresować się ofertą firmy Korres. Praktyczna i masywna kasetka z lusterkiem.

Nie mogło zabraknąć korektora Collection 2000 KLIK!
Pomimo, że sięgam po inne tego typu produkty i mam swoich faworytów lub odkrywam nowe rejony, to wiem, że na nim mogę polegać absolutnie. Od kilku miesięcy jest to kolor 03 Medium i wkrótce przybliżę Wam jego realny wygląd, ponieważ na pierwszy rzut kolor może odstraszać, ale nie ma nic bardziej mylnego!

Usta. W zeszłym roku weszłam w posiadanie barwionego balsamu do ust Lip Fusion w kolorze, Buff. Oszołomił mnie ten produkt w każdym calu. Na tyle, że udało mi się upolować jeszcze jedną sztukę. Niestety widzę, że kolejny raz już chyba nie będzie mi to dane:/

Oczy. Tutaj mamy zbiór cieni Inglota i jeden z Grashki. Do tego cienie w sztyfcie z Kiko, które za jakiś czas pokażę z bliska. Eyelinery – MAD Minerals i E. Arden, wiem, że mogę zawsze na nich polegać. Dwa płynne i jeden żelowy.

Twarz. Postawiłam na ulubiony krem brązująco-tonujący z Caudalie. Dzięki niemu koloryt cery staje się równomierny a twarz prezentuje się promiennie i znika blady odcień. Nie ma właściwości kryjących, ale nie oczekuję tego i nawet drobne niedoskonałości, czy niespodzianki nie przyciągają tak bardzo uwagi.

Pędzle mogę okroić jeszcze o połowę: D Wybór Real Techniques, Mac 275 i nie dawno odkryty pędzelek do linera z Catrice dają niesamowitą swobodę.

Jedyną rzeczą, którą odpuściłam podczas pakowania to były perfumy :D Tak! Ale tylko dlatego, że Duty Free wzywało i upolowałam to, co chciałam a nawet więcej. Jednak o tym przy innej okazji.
Odpuściłam zakup The One, bo nagle moja skóra sprawiła mi psikusa i dobrze, że miałam próbki plus kilka wizyt w perfumerii ukazało odmienne oblicze.

Tak prezentuje się całość. Po przeanalizowaniu zawartości wiem, że kolejny raz będzie dużo bardziej oszczędny.
A jak to jest w Waszym przypadku? Bo przecież sezon wakacyjno-urlopowym tuż tuż:D

Pozdrawiam!

Ogłoszenia drobne :D


Witajcie!

Dzisiaj tylko parę słów z mojej strony, ponieważ czas nie pozwala mi na beztroskie logowanie i pokazywanie się w sieci. Przyznam się, że zbytnio mi to nie przeszkadza. Dobrze jest zapomnieć o komputerze i innych gadżetach z nim związanych. Ten czas jest dla mnie i moich bliskich, choć z drugiej strony pojawia się sposobność, by z kubkiem dobrej kawy usiąść na luzie i zobaczyć, co u Was słychać!

Chciałabym przekazać, że wszystkie przesyłki związane z Nowym Domem, Urodzinowym HexxBoxem, Apocalips i mini rozdaniem na FB są już w drodze!:D Wypatrujcie listonoszy Moje Drogie i czekam na zwrotne info z Waszej strony.

  
Zapraszam, na FB do trwającej zabawy, w której można zgarnąć atrakcyjny zestaw:


Korektor Collection 2000 01 Fair
Kiko Sugar Mat #642
oraz miniatury Benefit
baza That gal & maskara They're real!




Zabawa Lato z Original Source i 1001pasji!




Z ciekawości sprawdziłam zapachy, które dostałam dla siebie i przyznam, że jestem pod wrażeniem. To lubię!:D


Pozdrawiam serdecznie!

Osobliwi ulubieńcy cz. I – Inglot


Osobliwi ulubieńcy to seria postów, która zrodziła się z potrzeby praktycznej. Dlaczego? Nie lubię jak kosmetyki się marnują, nie dla mnie podziwianie i oglądanie. Ja lubię używać, kocham makijaż i samo posiadanie nie przemawia do mnie. Tak już mam. Niestety w szaleństwie zakupów, chwilowych słabości czasami zdarza mi się iść w rejony firm, za którymi nie przepadam. I w taki oto sposób docieramy do Inglota. Z tej firmy zaledwie garstka produktów mi pasuje, lecz kupiłam pakiet cieni, do tego palety magnetyczne. W tym wszystkim potrzebowałam linera, najlepiej żelowego. Niestety nic innego nie było w moim zasięgu „na już, na teraz” i padło na Konturówkę w żelu opisaną przy okazji TEJ notki.

Zapragnęłam cieni, pomimo, że nie miałam o nich najlepszego zdania. Wybór padł na takie zestawienie. Postawiłam na pakiet kolorów, które wykorzystam na dzień/wieczór w różnych połączeniach. Do tego skompletowałam paletę z odcieniami do brwi. Jeżeli macie życzenie to poświęcę im osobną notkę z opisem i pełną prezentacją.



Mój zapał szybko opadł, ale w moje ręce trafiła baza Pixie Epoxy a potem Grashka. Te dwa małe cuda uratowały zakupy i sprawiły, że makijaż z cieniami Inglota staje się bardzo udany. Nie wykluczam, że pewnie jeszcze jakiś kolor dojdzie, ale wolałabym gdyby cienie miały formułę serii Noble, z której mam dwa kolory i są rewelacyjne. Czasami można zostać przyjemnie zaskoczoną.

Konturówki w żelu to produkt Inglota, z którym mam trudną relację. Z jednej strony doceniam, jakość/trwałość, lecz denerwuje mnie szybkie zasychanie i pomimo nasycenia koloru kreska wymaga poprawki. Zdarzają się prześwity. O ile na cieniach tego nie widać, to, gdy używam jej solo już tak. Jednak mam jedną ogromną słabość, kolory.... Kocham kolorowe kreski a kiedy liner ma świetną trwałość czyt. wytrzymuje ekstremalne warunki: D to musi być mój. Cenię sobie swobodę nie tylko w codziennym makijażu. Nie lubię być niewolnicą lusterka i poprawek w ciągu dnia. W taki sposób przez kilka tygodni krążyłam wokół tego produktu w Inglocie, po czym tuż przed wyjazdem stwierdziłam, że jeżeli nie kupię to będę żałować.
W taki oto sposób trafiła do mnie taka oto gromadka kolorów.


Czerwień # 79 zachwyciła od pierwszego spojrzenia: D Wiedziałam, że jest stworzona dla mnie! Jednak przestrzegam, akurat tej sztuki nie sprawdziłam w trakcie zakupów. Opakowanie okazało się mieć zerwaną folię zabezpieczającą i liner był podeschnięty: / Reaktywowałam go za pomocą, Duraline, ale mam nauczkę. Wszystko otwieram i sprawdzam na miejscu.

Brąz # 89 to bardzo ciekawy kolor, zimny brąz z domieszką fioletu. Trochę taki w stylu taupe, ale pozbawiony domieszki szarości. Przepadłam dla tego odcienia ♥


Niebieski # 82, która ma szalenie elektryzujący odcień. W zależności od światła mam wrażenie, że widzę w nim domieszkę fioletu.


Fiolet # 74 przywołuje skojarzenie z oberżyną, rozgniecionymi jeżynami. Szalenie mi się spodobał jak tylko wypróbowałam go na dłoni, ponieważ w opakowaniu nie zdradzał takiego potencjału.



Planuję przyjrzeć się jeszcze raz dostępnym kolorom i postawić na szaloną kreskę na oku:)
Większość z Was miała okazję oglądać na FB kilka moich makijaży. Była to pewna zapowiedź i moim zdaniem one najlepiej pokazują jak poszczególne kolory zachowuję się na oku.
Cienie to w głównej mierze Inglot, jedynie przy czerwonej i fioletowej kresce bazą był cień z Grashki 01 Tea Rose.

W każdym makijażu została wykorzystana baza pod cienie Grashka. Duża grupa osób miała okazję testować ją w ramach HexxBOX’a i trafiła także w moje ręce. Przyznam się, że opinie są zróżnicowane i byłam ciekawa jak się spisze. Wyciągnęłam ją i zaczęłam wykorzystywać, na co dzień, ponieważ pierwsze testy wypadły bardzo dobrze:) Jestem nią mile zaskoczona, świetny produkt, który potrafi utrzymać w ryzach moje powieki i dodatkowo pobić kolor cienia. Na pewno napiszę o niej więcej łącznie z prezentacją cieni.






Posiadacie w swoich zasobach kosmetyki, które nie do końca zachwyciły, lecz dziwnym sposobem wkradły się w łaski i stały się właśnie osobliwymi ulubieńcami? 

Dajcie znać:) z chęcią się dowiem jak to jest u Was, a być może przy okazji trafię na perełki kosmetyczne.

Pozdrawiam!

SeSDERMA Azelac żel bionawilżający i krem, czyli moje rozważania odnośnie codziennej pielęgnacji




Wprowadzenie na temat SesDermy zrobiłam przy okazji Glicare Żel Kontur Oczu i Ust a dzisiaj przychodzę z serią Azelac, która gości już u mnie 5 miesiąc i nie zanosi się na to, by zniknęła. Był to jeden z bardzo dobrych wyborów, skonsultowany z moją dermatolog i faktycznie regularne stosowanie przynosi pożądane efekty.

Z góry uprzedzam, że to będzie długi tekst także dużo czytania i mało obrazków:)

Dlaczego sięgnęłam po serię Azelac? Otóż jak większość z Was dobrze wie borykam się z trądzikiem różowatym (rosacea), który jest obecnie od dłuższego czasu w fazie „uśpienia”, ale to nie oznacza, że jestem wolna od problemów związanych z posiadaniem tej przypadłości. Pomimo leczenia choroba zostaje, na zawsze. Na szczęście nie oznacza to wiecznego przywiązania do leków w moim przypadku. Nie wiem jak u innych, lecz mogę powiedzieć, że jestem zadowolona i pomimo pojedynczych wyprysków/grudek mam także okresy pełnego spokoju a Rozex został odstawiony dość dawno temu.

Ale od początku, bo może nie wszyscy wiedzą, czym jest trądzik różowaty. Źródło – Kosmetologia i farmakologia skóry Marie-Claude Martini „Trądzik różowaty jest chorobą skóry cechującą się: rumieniem i teleangiektazjami środkowej części twarzy, grudkami, krostkami itd. Pierwszym stadium rozwoju trądziku różowatego jest rumień.
Jest to pierwotna choroba naczyniowa układu żylnego twarzy.”

W skrócie mówiąc pierwszą grupą ryzyka są osoby posiadające cery naczyniowe i płytko unaczynione. Nie oznacza to od razu, że trądzik różowaty wystąpi, jednak warto minimalizować ryzyko. Pomimo, że prawdziwa przyczyna tej chory pozostaje nieznana i przyjmuje się kilka opcji, to w moim przypadku stała się ona efektem błędnego leczenia. Niestety było za późno na odwrócenie jego skutków...

To jest długa historia i nie zamierzam się nad tym rozwodzić, stało się. Teraz staram się przy pomocy mojej dermatolog radzić z tym na dobrym poziomie.

Moja cera źle reaguje na większość kwasów, które można stosować przy tego typu problemach. Przechodziłam kurację kwasem salicylowym, PHA i choć początki były dobre, to w miarę kuracji tylko coraz gorzej. 

Kwas azelainowy był spontanicznym pomysłem. Głównie, dlatego, że dawno temu stosowałam, Acne Derm, który dobrze tolerowałam. 

Kwas azelainowy to kwas tłuszczowy C9 (dikarboksylowy), otrzymywany przez peroksydację kwasu oleinowego. Występuje w niewielkich ilościach w organizmie człowieka.

Potwierdzono jego działanie w procesie hamowania aktywności gruczołów łojowych, bakteriostatyczne w stosunku do bakterii tlenowych i beztlenowych. Zmniejsza rogowacenie naskórka, działa rozjaśniająco, zapobiega podrażnieniom. Pierwszy raz został wprowadzony do leczenia trądziku w 1989 roku.

Co więcej, można go stosować przy zapalnym i niezapalnym trądziku pospolitym i różowatym, łuszczycy oraz zapaleniu mieszków włosowych. Polecany dla cer naczynkowych, wrażliwych i skłonnych do rumienia.

Warto pamiętać, że mogą po niego sięgać kobiety w ciąży.

Nie można zapomnieć o efektach ubocznych, ponieważ nie ma leku na całe zło... Możliwe jest pojawienie się pieczenie, swędzenia, złuszczania skóry oraz rumień. Sama nie doświadczyłam takiego działania niemniej warto mieć to na uwadze.

Seria Azelac SeSDermy wykorzystała kwas azelainowy w jednej z form pochodnych – azeloiloglicyny. Z reguły są to małe stężenia i tym razem otrzymujemy deklarowane 3% stężenie Azeloglicyny, która łączy właściwości kwasu azelainowego i nawilżające działanie glicyny. W rezultacie uspokaja, zmniejsza zaczerwienienie, oczyszcza skórę. Działanie przeciwbakteryjne korzystnie wpływa na cery z trądzikiem różowatym. Zmniejsza wydzielanie sebum, eliminuje zaskórniki.

W sieci jest bardzo ciekawa publikacja Kwas azelainowy w podłożu żelowym: zastosowanie w trądziku zwykłym i trądziku różowatym Jacka Szepietowskiego i Adama Reicha, którą gorąco polecam. W bardzo przystępny sposób został opisany kwas azelainowy oraz jego zastosowanie i działanie.

Mam w swoich zasobach preparat Finacea 15% - Acidum azelaicum, jednak nie wiem czy o nim pisać. Jeżeli pojawi się głos potrzeby to na pewno przygotuję tekst w odniesieniu do Skinorenu czy Acne Dermu. Są to dobre produkty i godne polecenia, jednak nie nastawiajcie się na szybkie działanie. Sumienne i regularne stosowanie przynosi efekty nie tylko w przypadku skór z trądzikiem różowatym.
Tyle słowem wstępu:) 

Postanowiłam łącznie zaprezentować krem oraz żel z tej serii, ponieważ pomiędzy nimi są niewielkie różnice i chcę się skupić na tym, co deklaruje producent w zderzeniu z moimi odczuciami.

Producent przeznacza tę serię dla codziennej pielęgnacji skóry wrażliwej i reaktywnej, zaczerwienionej ze względu na kruchość naczynek. Wspomaga leczenie trądziku różowatego i grudkowo-krostkowego. Skuteczny na przebarwienia. Azelac wykorzystuje innowacyjną technologię przenoszenia składników aktywnych zamkniętych w liposamach do głębszych warstw skóry bezpośrednio oddziaływując na przyczyny rumienia.
Właściwości preparatów z tej serii:
- zmniejsza zaczerwienienie skóry
- zmniejsza stany zapalne
- chroni i wzmacnia barierę skórną i mikronaczynka, zwiększa grubość skóry, przez co naczynia krwionośne stają się mniej widoczne.
- poprawia nawilżenie
- zmniejsza infekcje bakteryjne
- reguluje wydzielanie sebum
- ujednolica koloryt skóry
- rozjaśnia przebarwienia


Azelac krem nawilżający ze wskazaniem dla skóry mieszanej i suchej. W składzie mamy znaleźć: azeloglicynię, kwas azelainowy, niacynamid, fitosfingozynę, pantenol, wyciąg z ostropestu plamistego (Silybum Marianum) zamkniete w liposomach. Kwa hialuronowy w formie wolnej i kwas hialuronowy zamknięty w liposomach, triklosan.

Moje zainteresowanie składami INCI jest czysto hobbystyczne, nie jestem specjalistą także nie wnikam w formuły, ocenę. W/w składniki są, na tyle się orientuję. Tym najczęściej sugeruję się podczas zakupów. Lubię wiedzieć, czy podstawowe obietnice mają pokrycie w INCI.

Dlatego też u mnie nie spotkacie się analizą, czy rozkładaniem składu na części. Nie znam się na tym i nie będę udawać, że przy pomocy innych źródeł można tego dokonać, ponieważ zawodowo nie jestem związana z tą działką. Jedno to poznanie i rozróżnianie nazwy, działania i przeznaczenia, ale co innego ocena formuły. Mogę przewidywać i zwracać uwagę JAK reaguje MOJA cera i TAKIMI spostrzeżeniami się z Wami dzielić:)

Tyle w temacie pewnych pytań, które pojawiają się od czasu do czasu.

Azelac żel nawilżający ze wskazaniem dla cery tłustej. W składzie można znaleźć te same składniki, które w kremie.

Produkty różnią się pomiędzy sobą konsystencją, która w zależności od potrzeb cery ma znaczenie kluczowe. Postanowiłam wypróbować oba warianty, by mieć porównanie.

Opakowanie.



Krem jest w klasycznym opakowaniu. Masywne pudełko, może się podobać;) Dla mnie ono nie miało większego znaczenia, choć czasami było mało praktyczne. Z racji, że krem został w Polsce za parę dni uzupełnię notkę o dodatkowe zdjęcia i zobaczycie jak prezentuje się w pełnej okazałości.


Żel dla odmiany to smukły flakon z pompką, która świetnie dozuje pożądaną ilość produktu. Nie zacina się podczas użytkowania a kosmetyk wydobywamy z mistrzowską precyzją:) Widzimy, w jakim tempie zużywamy produkt, ponieważ część opakowania to przezroczyste tworzywo, jednak na tyle masywne, że ewentualne upadki nie są problemem. Tak, zdarzyło mi się to kilka razy i dobrze wiedzieć, że opakowanie nie ulega uszkodzeniu. Niby detal, który ma znaczenie.
Myślę, że gdyby krem byłby w takim samym opakowaniu tylko zyskałby na funkcjonalności.


Konsystencja. 

W obu przypadkach dostajemy żelową, odrobinę lepką formułę. Kolorem przypomina masę perłową, trochę nie do końca rozumiem ten zabieg producenta. Moim zdaniem można sobie darować takie dodatki.

Krem pomimo delikatnej konsystencji jest dość treściwy i odczuwalnie cięższy niż żel, ale to wynika także z przeznaczenia pod kątem cery. Sama wykorzystałam go głównie w okresie zimowym podczas intensywnej ery kaloryferowej. Jednak nie sądzę abym ponowiła jego zakup. Żel jest o wiele lepszym wyborem.

Wydajność.
Oceniam na bardzo dobrą, w moim przypadku opakowanie żelu starczyło na 3 miesiące a kremu ok.3/4 opakowania zużyłam przez 2 miesiące, przy czym resztę pozostawiłam w Polsce, by czekała na mnie właśnie teraz.

Działanie. Na samym początku zaznaczę, że żaden z powyższych produktów nie był/jest używany przeze mnie na dzień. Postawiłam na zastosowanie raz dziennie, na noc. W takiej postaci z powodzeniem łączone były/są z innymi serami/olejkami jak np. EkoAmpułki P&R, Aromaesencje Decleor, olej śliwkowy lub z kremem Filorgii Hydra Filler, który świetnie mi służy w takim wydaniu.

Oczywiście nie używam wszystkiego na raz, ale mam określony system pielęgnacyjny, którego się trzymam i akurat te kosmetyki dobrze się sprawdzają od jakiegoś czasu. Na chwilę obecną nie planuję większych zmian, więc za jakiś czas podzielę się szczegółami.
Zaznaczę, że to są produkty, które w bazie mają silikony, polimery oraz ich pochodne i zdaję sobie sprawę, że nie każdy lubi tego typu produkty, dlatego też, jeżeli nie jesteś pewna/y to zdecydowanie lepiej sprawdzić przed zakupem.

Osobiście na początku nie mogłam się oswoić z tym rodzajem lepkości, która pojawiała się na skórze od momentu aplikacji do całkowitego wchłonięcia. Na dodatek krem i żel potrafiły się rolować na niektórych serach. EkoAmpułka 1 nie była zbyt dobrą bazą, więc odpuściłam ją sobie i łączyłam z 3 i 4, przy czym muszę zauważyć, że bazowanie na EkoAmpułce 4 i żelu zaowocowało wzmocnionym efektem. To mi się podoba i na chwilę obecną jest to ulubione zestawienie obok różanego serum z Decleora.

Działanie jest zauważalne, lecz istotne staje się, w jakim stanie znajduje się nasza cera. W moim przypadku to były i są pojedyncze krostki, grudki, które pojawiają się i znikają, zyskują na szybszym zaleczeniu oraz ginie po nich wszelki ślad. To jest dla mnie duży plus.

Po tych kilku miesiącach mogę stwierdzić, że rumień występuje bardzo rzadko. Podczas niekorzystnych warunków bywa odczucie wewnętrznego rumienia, lecz nie pojawia się on w sposób widoczny. Brak efektu zaczerwienienia, które zazwyczaj było płonącym rumieńcem.

Mogę uznać, że koloryt cery jak na moje warunki coraz lepiej się prezentuje aczkolwiek nie liczę, że ulegnie drastycznej poprawie. Porcelanowej skóry nigdy nie miałam i charakteryzowałam się brzoskwiniowym odcieniem cery, który obecnie nie jest aż tak widoczny. Nie mam problemów, by sięgnąć tylko po krem tonujący a bywają dni, że daruję sobie także korektor. Podkład zostawiam na dni, kiedy robię pełny makijaż.

Czy faktycznie wpływa na poprawę nawilżenia? Trudno jest mi jednoznacznie odpowiedzieć, bo tak naprawdę wykorzystuję inne produkty do pielęgnacji. Patrząc ogólnie na zmiany w pielęgnacji, które wprowadziłam parę miesięcy temu to widzę znaczną poprawę. Także seria Azelac dołożyła swoją cegiełkę do całego procesu, który nadal zachodzi.

Regulacja wydzielania sebum. To zależy, jakie mamy problemy. W okresie stosowania Merz Spezial miałam ją bardziej uaktywnioną i faktycznie odczuwałam ograniczenie tego. Strefa T była trzymana w ryzach, lecz oprócz SeSDermy w tamtym czasie gościł duet Biodermy Sebium, o którym pisałam tutaj.

Obecnie od 3 miesięcy nie używam Merz Spezial, za to micel Biodermy Sebium został na półce i sięgam po niego dwa razy dziennie. Większych problemów ze strefą T nie mam, choć aura w UK nie przypomina tropików. Myślę, że warto to wziąć pod uwagę. Z jednego jestem na pewno zadowolona, czoło przez kilka godzin prezentuje się w dobrym stanie a makijaż z niego nie spływa. 

Wybierając te preparaty najbardziej liczyłam na zmniejszenie stanów zapalanych, ograniczenie występowania niespodzianek w postaci krostek i grudek. To się udało. O ile grudki coraz rzadziej się pokazują, to krostki są raczej punktowe i nie tworzą całego okręgu. Co więcej dużo szybciej znikają.

Nie liczyłam, że przy takim stężeniu seria Azelac stanie się cudownym panaceum, nie:) Oczekiwałam czegoś wspomagającego, czegoś, co pomoże odstawić Rozex i tak też się stało. Poza tym priorytetem było wybranie produktu, po który może sięgać kobieta będąc w ciąży. To taki rodzaj zabezpieczenia dla mnie, bo hormony mogą dać o sobie znać w dobry sposób lub zaostrzyć zmiany.

Pojemność/cena
Krem 50ml, cena ok.160zł
Żel 50ml, cena ok.150zł

W ogólnym podsumowaniu są to produkty warte uwagi, jednak nie wiem czy wpiszą się w potrzeby każdego, ale cieszę się, że sięgnęłam po tę serię. Żel nawilżający zostanie ze mną na długo, a na pewno dotąd dopóki nie znajdę czegoś lepszego. Uważam, że przy moich problemach krem i żel Azelac stanowi świetne uzupełnienie pielęgnacji, jest przysłowiową kropką nad „i”. Daje mi swobodę bez sięgania po lek. To jest istotne. Może moja cera nie jest idealna, lecz pojawiające się drobne krostki nie są bolesne, skóra mnie nie piecze i nie boli, rumień się nie pojawia. Nie muszę sięgać także po kosmetyki kolorowe, które mają ukryć zaczerwienienie, ponieważ skóra ma zdrowy odcień. Budząc się rano nie czuję żadnego dyskomfortu, który kiedyś był mi dobrze znany. Widzę także, że moja cera powoli pozbywa się niechcianych gości i w połączeniu z Peelingiem enzymatycznym Phenome to jest zgrany zespół: D

Mam ochotę spróbować jeszcze kremu Clareny Pyruvic & Azelaic Acid Cream i przekonać się, czy może okaże się jeszcze lepszy?

Póki, co Żel nawilżający i EkoAmpułka 4 to udane połączenie, które mnie w pełni satysfakcjonuje.
Za parę miesięcy na pewno powrócę z aktualizacją a tymczasem uważam, że seria Azelac trafiła w moje potrzeby.

Znacie te produkty, czy też może są dla Was nowością? A może któraś z Was ma porównanie do Clareny?

Z chęcią się dowiem i będę wdzięczna za wszelkie sugestie:)

Pozdrawiam!