Wielkie powroty? L’oreal Lash Architect 4D




Ostatnimi czasy przechodzę  CZAS POWROTÓW. Kiedyś pewne rzeczy zaszufladkowałam  może nie tyle, że buble, ale nie sprawdzały się u mnie tak jak powinny. Zaczęło się niewinnie od zakupu tuszu L’oreala Lash Architect 4D - recenzowałam go tutaj, KLIK!



Nie zrobił na mnie wrażenia, ale kiedy podczas szybkich zakupów wpadł mi w ręce w kolorze cudnego brązu i na dodatek był zafoliowany to stwierdziłam, że …dlaczego nie? Akurat kończył się mój brąz, z MF  FLE więc to była dobra okazja. Pomimo, że w pamięci nie miałam zbyt dobrych relacji z tym tuszem postanowiłam dać mu drugą szansę. Nie liczyłam, że moje rzęsy się zmieniły: -) ale byłam ciekawa czy warto wchodzić do tej samej rzeki dwa razy?

Zakup tego tuszu zapoczątkował serią powrotów. Zdecydowałam się na zakupy kilku produktów, które swojego czasu okazały się nie dla mnie. Nie nazwałabym ich bublami, nie, ale nie rozumiałam zachwytów. Aż do teraz. 

Czasami chyba dobrze jest się przełamać, jak myślicie? 
Macie u siebie takie perełki, które nie zachwyciły a później powróciły do łask?

Dla mnie na dobry początek jest to 
tusz L’orela Lash Architect 4D

Wcześniej to była czerń, która w ostatecznym rozrachunku została oceniona poprawnie w naciągany sposób. Przez chwilę myślałam, że może zakup sam w sobie nie był trafiony, ale źródło, z którego dostałam tusz nie wpływało na ocenę. Na dodatek dwie inne osoby go używały i miały zupełnie inne odczucia. Czary mary? Trudno to ocenić jednak tym razem tusz kupiłam zafoliowanego fabrycznie w cudnym kolorze brązu. Nie mogłam mu się oprzeć tym bardziej, że na testerze wyglądał zabójczo. W warunkach domowych zostało to tylko potwierdzone. Brąz jest brązem, który jest widoczny sam w sobie. Konsystencja tuszu nadal kremowa, ale gładko rozprowadza się na rzęsach. Tym razem nie mam problemu z nałożeniem odpowiedniej ilości, ponieważ na szczoteczce jest wystarczająca ilość tuszu. Mega podkręcenia nie widzę, ale dobrze profiluje rzęsy nie usztywniając ich. Najważniejsze jest to, że tusz nie osypuje się! Nic złego nie dzieje się przez cały czas używania. Mam już go ponad 3 miesiące i niebawem zaliczy kosz, bo przy zamiennym używaniu go z czernią dobijam do końca opakowania.

Jedyne, co mi się nie podoba to dziwne wykończenie, jakie zostawia na końcach rzęs, nie zawsze się to pojawia, ale akurat, kiedy były robione zdjęcia miałam z nim problemy….  Może po części, dlatego, że czekałam do samego końca;) aby przygotować notkę…



Dla porównania zdjęcie moich rzęs bez tuszu :- )



Nie do końca spełnia moje wymagania, ale był to na tyle mile wart uwagi powrót, że nie żałuję zakupu. Co prawda nie trafi do mojej tuszowej 10-tki, o której niebawem napiszę, ale dzięki niemu niebawem pojawią się następne notki z cyklu „ Wielkie powroty „ bo w ten sposób chcę pokazać, że czasami warto dać drugą szansę, bo być może nowe źródło zakupu będzie na tyle przekonujące bądź nowa forma opakowania? Ciekawa jestem, co Wy sądzicie na ten temat.

Pozdrawiam!



ZAPOWIEDZIANE - PharmaCF Cztery Pory Roku 2- fazowy peeling do rąk z solą


 
Zgodnie z obietnicą pojawiła się karta – Zapowiedzi




W tym miejscu możecie przeczytać o jakiej tematyce planowane są przeze mnie najbliższe posty. Jeżeli zainteresuje Was coś szczególnie wystarczy zostawić komentarz : -) 

Dzisiejsza recenzja z pozdrowieniami dla Iwetto :*




2-fazowy peeling do rąk Cztery Pory Roku z solą złuszcza zrogowaciały naskórek, przywracając skórze jędrność i elastyczność. Zawarte w peelingu składniki wzmacniają naturalną warstwę ochronną naskórka, czyniąc go gładkim i aksamitnym.

Poznałam go przez przypadek. Został ze mną na dłużej, pomimo, że moja skóra za bardzo nie lubi się z peelingami na bazie soli. Dlaczego?

Moim zdaniem tajemnica tkwi w składzie - oliwa z oliwek faktycznie nieźle równoważy działanie soli. Używam go średnio raz czasami dwa razy w tygodniu i nie tylko do rąk, ale też i do stóp.  

Oto skład INCI



Dwufazowa formuła zaklęta w małej buteleczce – 125ml wydaje się, że szału nie będzie, ale działa na tyle poprawnie, że wróciłam do niego, kiedy wpadł mi podczas zakupów w Tesco. Swoją drogą pozycja na półce ( sam dół) wcale nie wróży nic dobrego; -) ale jednak…:)
 
Podczas pierwszego użycia trochę trudno go wymieszać, ale kiedy nam się to uda nie potrzeba już specjalnych zabiegów;)
Drobinki są małe, ale na tyle ostre, że świetnie wywiązują się ze swojego przeznaczenia. Przez zawartość oliwy jest dość tłusty i nie każdemu może to pasować jednak jak dla mnie to jest idealne rozwiązanie, ponieważ sól wyjątkowo potrafi mnie przesuszyć i podrażnić. W takim połączeniu nic złego się nie dzieje a skóra po zabiegu jest fantastycznie wygładzona i zmiękczona. Zaczęłam przykładać się do walki ze skórkami i widzę, że pomaga. Bardzo!
Trzeba obchodzić się z nim delikatnie, bo choć niepozorny to zdzierak pierwsza klasa;) Skóra po zabiegu staje się jedwabista i delikatna, używany regularnie utrzymuje ten stan na tyle długo, że kolejne aplikacje można stosować w dłuższych odstępach.



Żeby nie było tak kolorowo, w moim przypadku od razu po zakończonym zabiegu potrzebuję sięgnąć po krem. Obecnie mam pod ręka olejek z Alterry Limonka z oliwką i w tym duecie fantastycznie koi suchość, która pojawia się po takim zabiegu.

Dlaczego do niego wróciłam? Z jednego powodu, inne peelingi np. cukrowe nie działały w tak wygładzający sposób. Druga sprawa to peeling solny stał się dla mnie alternatywą dla scrubu z Mary Kay z serii, Satin Hands. 

Na stopach spisuje się równie dobrze i starczy użyć go raz w tygodniu, aby złuszczony naskórek był w odpowiedni sposób.

Wydajny! Naprawdę nie potrzeba go wiele, jednak opakowanie na minus! Zamiast funkcjonalnego korka otrzymujemy zakrętkę… na dodatek tworzywo też jest odrobinę za twarde. Pomimo tych niedogodności jest to dobra pojemność na wszelkie mobilne okazje. Mała butelka wszędzie się zmieści!

Będę do niego wracać w miarę możliwości. Mały i niepozorny ;-) ale godny polecenia! 

Pozdrawiam!


Manhattan Quick Dry 60 seconds 67S & Essence Nail Art Twins Topper 07 Blair




Post sponsorowany przez Cudowną Katalinę :-) 
bo dzięki Niej mogę cieszyć się w/ w lakierami:D 
z dedykacją dla Lady In Purplee :*

QUICK DRY 60 seconds 67S 

  to wyjątkowo trudny kolor do opisania ponieważ w zależności od światła uwydatnione zostają zimne lub ciepłe tony.

Z jednej strony przypomina błękit nieba by za chwilę przywołać skojarzenie z polem lawendy ; -) Bardzo mi się spodobał od pierwszego spojrzenia :D już patrząc na buteleczkę wiedziałam, że to TEN kolor!

Do pełnego krycia wystarczą 2 warstwy, lakier faktycznie szybko schnie przez co jest trochę problematyczny ponieważ musimy już na pędzelku oszacować ilość jakiej potrzebujemy do jednorazowego pokrycia paznokcia. Tym razem poprawki nie wchodzą w grę bo lakier zaczyna się mazać i kleić przez co nie sposób zakryć niedociągnięć… Nie ukrywam, że jest to problematyczne…. jednak kolor wynagradza trudy malowania!



Trwałość….no cóż, już po dwóch dniach pojawiły się drobne odpryski, nie użyłam do niego żadnego topa, jedynie pociągnęłam lakierem bezbarwnym dla wyrównania. Może Seche Vite pomoże cieszyć się nim dłużej.



Nałożyłam topper Essence Nail Art Twins 07 Blair na jeden paznokieć aby przekonać się jaki będzie efket i wiem, że chce więcej! Zakochałam się w tym topie ( i nie tylko w nim, bo dzięki Kat dostałam kilka innych smakołyków).



Kolor zdecydowanie warty posiadania! A Wy jak uważacie?:)