Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Swazi Secrets. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Swazi Secrets. Pokaż wszystkie posty

Swazi Secrets Mydło z masłem Mafura




Szalenie lubię mydła w kostce, stosuję je do twarzy jak i ciała. Jestem uzależniona od dobrej jakości kostek myjących. Dlatego też po udanym spotkaniu z olejem Marula postanowiłam zgłębić zasoby marki Swazi Secrets dzięki sklepowi Biolander. Balsam do ust nie sprawdził się u mnie w oczekiwany sposób, lecz rozważam pomimo wszystko zakup pod kątem pielęgnacji skórek. Zostało mi go jeszcze odrobinę i w takim wydaniu trafiłam na swojego św. Graala :)

Swazi Secrets, Marula po raz kolejny :)




Mój pierwszy kontakt z marką Swazi Secrets nastąpił podczas zakupu oleju Marula, o którym pisałam przy tej okazji KLIK!

Recenzja na tyle spodobała się firmie Biolander (to tam robiłam zakupy), że zaproponowano mi pociągnięcie wątku w obliczu kolejnych planowanych zakupów. Mogłam sobie wybrać to, co mnie interesuje. Skorzystałam z okazji, lecz zachowałam element niespodzianki ponieważ określiłam na co mam ochotę i dałam wolną rękę podczas kompletowania paczki. Biolander niesamowicie mnie zaskoczył bo zawartość przesyłki zawierała wszystkie 3 produkty, które miałam zamiar poznać. Opublikowany post Kalendarz kosmetyczny zawierał podgląd KLIK! a dzisiaj zamierzam podzielić się z Wami moimi wrażeniami/odczuciami względem Swazi Secrets Balsamu do ust Marula & masło Shea.

Pokładałam w tym produkcie duże nadzieje, zwłaszcza że olej Marula zajmuje u mnie kluczowe miejsce na półce a niepozorna buteleczka wydaje się nie mieć dna ;) Przy okazji podzieliłam się nim z moją Dobrą Duszą i ciekawa jestem Jej wrażeń.


Opakowanie to tradycyjna tubka ze sztucznego tworzywa. Nie jest ona ani zbyt miękka, ani zbyt twarda. „Dziubek” w aplikatorze za to jest nieco mały a ze względu na formułę produktu średnio praktyczny.
Muszę przyznać, że producent trochę nie do końca przemyślał opakowanie oraz rodzaj etykiety. Póki produkt jest nowy, prezentuje się ładnie z biegiem czasu traci na estetyce ;) Niby detal, ale jednak....


Skład INCI

Butyrospermum Parkii (Masło Shea), Ricinus Communis (Castor) Seed Oil, Sclerocarya Birrea (Marula) Seed Oil, Ximenia Caffra Seed Oil, Schinziophyton Rautanenii (Mongongo) Kernel Oil, Hydrogenated Castor Oil, Cera Alba (Beeswax), Aroma (Flavor), Copernicia Cerifera (Carnauba) Wax, Tocopheryl Acetate, Tocopherol.

13 g / 19 zł KLIK!



Konsystencja. Ze względu na zawartość nierafinowego masła shea balsam w temperaturze pokojowej ma postać stałą, dopiero pod wpływem ciepła (powyżej 30-34 C) przyjmuje płynną i jednolitą postać. Ma to plusy i minusy, choć dla mnie zdecydowanie więcej minusów głównie przez opakowanie. Nosząc balsam w kieszeni nie miałam problemów z wydobyciem, lecz kiedy tylko zostawiałam go gdzieś „poza nią” należało ogrzać tubkę w dłoniach. W przeciwnym razie ciężko było „wydusić” produkt, który w stałej postaci prezentuje się w taki oto sposób.
Wolałabym chyba pudełeczko, z którego dużo łatwiej wydobyć produkt i już sam kontakt ze skórą sprawia, że balsam „topi” się pod wpływem ciepła.

Działanie. Kiedy już opanujemy technikę wydobywania produktu liczymy na efekty, prawda? A tutaj poprzeczka była podniesiona wysoko i nie ukrywam, że liczyłam na intensywną pielęgnację ust. Niestety takowa nie nastąpiła.

Balsam na moje usta nie podziałał. Płynna konsystencja szybko wnikała w usta, na chwilę przynosiła ukojenie po czym musiałam ponawiać aplikację. I tak w kółko. Skóra warg chłonęła go jak gąbka, lecz bez widocznego i odczuwalnego skutku. O ile w warunkach domowych mogłam szybko sobie z tym poradzić, to na zewnątrz już nie.... Usta bardzo szybko stawały się spierzchnięte i przesuszone. Dalszych testów nie kontynuowałam. Śmiem twierdzić, że to za sprawą ogólnej mieszanki bo nakładany olej Marula solo na ustach spisywał się dużo lepiej, a tutaj w bazie mamy masło shea oraz olej rycynowy. 

Swazi Secrets Balsamu do ust Marula & masło Shea nie poradził sobie w kluczowej kwestii, nawilżenia moich ust. Brak właściwości regenerujących oraz ochrony przed warunkami atmosferycznymi.

Postanowiłam za to wypróbować balsam w inny sposób. Przełożyłam go do pojemniczka, tak by aplikacja była wygodna i zaczęłam używać na skórki oraz skórę dłoni. Ze względu na treściwą formułę zazwyczaj robię to wieczorem lub wtedy, kiedy mam więcej czasu, by produkt wchłonął się i zadziałał.
W takim wydaniu jestem z niego bardzo zadowolona. Co prawda nie mam problematycznej skóry na dłoniach, ale odstawiłam mój ulubiony preparat do skórek Sally Hansen Medicated Cream Cuticle Remover KLIK!

Balsam świetnie działa na skórki, przyspiesza proces regeneracji np. szybko goją się wszelkie „zadziory”, czy małe ranki. Skóra staje się dobrze nawilżona, elastyczna. Widzę także dodatkowy atut, bardzo dobry wpływ na płytkę paznokci. Przy stosowaniu Nail Teka szczególnie zwracam uwagę o regularne nawilżanie, parę razy sięgnęłam ponownie po kolorowy lakier z Micro Cell 2000, który pokazywałam tutaj. Dzięki balsamowi Swazi Secrets stało się możliwe używanie Sandy Beach częściej niż tylko okazjonalnie. 

Dla przypomnienia Micro Cell 2000 Colour Repair Sandy Beach przyczynił się do znacznego przesuszenia paznokci pomimo regularnego natłuszczania i nawilżania.

W ogólnym podsumowaniu balsam zrobił na mnie dobre wrażenie, ale jest przeznaczony do pielęgnacji ust i z tego działania się nie wywiązał. Bonus w postaci pielęgnacji skórek, paznokci i dłoni to już moja własna interpretacja. Gdybym faktycznie kupiła balsam sugerując się przeznaczeniem byłoby to stracone 19zł... Dużo, czy nie, to nie ma znaczenia. Liczy się fakt, produkt w moim przypadku nie pokazał mocy działania a przecież warto zwrócić uwagę, że zimowa aura w UK nie należy do specjalnie męczących ;) O ile wietrznych dni nie brakuje, to temperatura oscyluje w przedziale 10 stopni na plusie.

Patrząc na inne produkty do pielęgnacji ust wypatrzyłam Bio Logical Delicious Morelowy balsam do ust, Kea Karite Masło shea na suchą skórę ust Wanilia Bio Ecocert oraz Argile Provence Balsam Morelowy Bio, czy znacie może któryś z nich z naciskiem na ten ostatni zwłaszcza?
Wiem, że ostatnio na nowo wszędzie rządzi balsam z Nuxe Reve de miel, ale ja go znam i lubię, jednak szukam czegoś jeszcze lepszego :)

Ktoś z Was zna ofertę Swazi Secrets?

Pozdrawiam :)




Drogocenne oleje :))




Oleje w mojej pielęgnacji zagościły na stałe a moja miłość do nich zrodziła się parę lat temu. Nagle okazało się, że tak oczywisty produkt może zmienić moje podejście wobec nich.  Wypróbowałam wiele z nich, w pielęgnacji i kuchni. Używałam solo jak i wzbogacałam gotowce. Z czasem poznałam ten świat coraz lepiej a kolejne wybory były coraz bardziej świadome.
Co prawda świat półproduktów już mnie nie pochłania i nie zdecyduję na powrót do takiej formy, ale oleje to zupełnie inna bajka ;)


Nie chcę powielać informacji, za to podzielę się linkiem do świetnego opracowania na blogu Kasi KLIK! Gdzie znajdziecie świetną ściągę oraz Wiedźmi Kociołek KLIK!



Uważam, że warto zapoznać się z podstawami a ja chcę Wam przybliżyć olej śliwkowy, który ma stałą pozycję na mojej półce od paru lat. Jestem od niego uzależniona! Dla mojej skóry, włosów to jeden z lepszych olejów, który działa zawsze! Mam zamiar wprowadzić go także do kuchni.

Kilka słów odnośnie oleju śliwkowego, który pozyskiwany jest w wyniku tłoczenia na zimno z nasion z wnętrza pestek śliwki potocznie zwanej węgierką łacińska nazwa Prunus domestica L.
Zainteresowanych odsyłam do pełnego opracowania na stronie Mazideł KLIK!

Kiedy po raz pierwszy kupiłam ten olej naczytałam się opisów dotyczących zapachu i?.. Nie zawiodłam się! Dla osoby, która lubi słodkie aromaty i przepada za marcepanem ten olej jest tzw. must have. Do tego, jako jeden z nielicznych wchłania się praktycznie do matu pozostawiając satynową powłokę na skórze. Nie znam drugiego tak aromatycznego olejku, który sam w sobie uwodzi nas od pierwszego kontaktu. Dokładając do tego wspaniałe właściwości pielęgnacyjne sprawia, że jestem od niego uzależniona.

Obecny egzemplarz kupiłam w Biolanderze KLIK! Zadecydowało o tym opakowanie. Olej podany jest w masywnej szklanej butelce z atomizerem. Taki rodzaj aplikatora sprawdza się u mnie wyśmienicie a butelka pozwala na kolejne uzupełnianie. Pojemność 50ml jest idealna nie tylko na użytek domowy, ale także na wszelkie mobilne okazje.

Olej śliwkowy jest w stanie zastąpić mi krem do codziennej pielęgnacji twarzy, balsam do ciała. Ten niepozorny płyn jest niczym płynne złoto ♥ 

W okresie zimowym nie jeden raz ratował mi skórę, dosłownie. Bardzo lubię nakładać go na wilgotną skórę tuż po kąpieli. Czasami zastępuje mi perfumy. Śmiało mogę powiedzieć, że jest niesamowitą konkurencją dla Divine Oil z Caudalie, bo oferta Nuxe czy Lierac zostaje daleko w tyle. I nie tylko na poziomie cenowym, ale głównie właściwości/zastosowania.

Mając porównanie, jakości oleju śliwkowego moja skóra nie czuje różnicy pomiędzy ofertą Biolandera, ZSK czy Mazideł. I na Mazidłach wypada najkorzystniej, bo 500ml możemy mieć już za 136 zł. Sama na pewno tam uzupełnię zapasy.

W Biolanderze zapłaciłam dodatkowo za opakowanie, zdaję sobie z tego sprawę, ale jak szukałam opakowania w takiej formie na olej to okazało się, że było droższe niż to, co sklep oferuje na swojej stronie. 

Ze swojej strony gorąco zachęcam do poznania oleju śliwkowego. To naprawdę godny polecenia produkt :) szczególnie, że okres jesienno-zimowy tuż tuż, a on wspaniale rozgrzewa zmysły :)))

***


Olej Marula to kolejny zakup. Olejem zainteresowałam się po użyciu kremu Dr.Schellera Johannisbeer & Marula. Produkt tak bardzo przypadł mi do gustu, że postanowiłam dowiedzieć się czegoś więcej na temat oleju marula. W taki sposób trafiłam na ofertę Biolandera i stwierdziłam, że kupuję :D Na chwilę obecną widzę więcej produktów z tej serii i będę chciała wypróbować kilka z nich. A teraz podzielę się z Wami moimi wrażeniami odnośnie samego oleju.

Dostałam go w opakowaniu o poj. 50ml wykonanym ze sztucznego tworzywa. Trochę szkoda, bo liczyłam na szkło, ale mimo wszystko nie zauważyłam by wpływało to na właściwości.
I ważna informacja, jest to czysty olej marula

INCI :  Sclerocarya Birrea (olej Marula wyciskany metodą na zimno, bez parabenów)

Szukając innego źródła natknęłam się na kilka pozycji, ale w mieszankach! Myślę, że warto zwrócić na to uwagę.

Opakowanie może wydawać się mało praktyczne, lecz mimo wszystko olej wydobywamy bez większych problemów. Jest bardzo wydajny! Do jednorazowej aplikacji wystarczy kilka kropel :) Od marca zużyłam dopiero ¾ opakowania a kolejna buteleczka czeka w zapasach.

Zapach jest dla mnie neutralny, czuję w nim jakby orzechową nutę i to jest bardzo subtelne.
Uratował mi skórę, kiedy przedobrzyłam niechcący z opalenizną, łagodzi stany zapalne i wszelkie zaczerwienienia. Bardzo dobrze nawilża i łączy się z gotowymi produktami. Lubię przy jego pomocy wzbogacać kosmetyki.  Świetnie nadaje się do włosów. Rozcieram w dłoniach parę kropli oleju, po czym przeczesuje włosy rękoma i idę spać :) Olej łatwo się zmywa i nie muszę sięgać po odżywkę, czy inne produkty wspomagające rozczesanie. Włosy ładnie się układają, nie puszą.

Znacie te oleje? A może macie innych ulubieńców? 

Pozdrawiam :)