Nfu Oh 053 Blue Lagoon & 047 Tai Punch



Co jakiś czas, aż do 15 listopada będę odkrywała co nieco z pakietu Nowy Dom, który czeka na rozbiórkę ;)))


Wszystkie szczegóły tutaj -



Przyznam się, że o lakierach Nfu Oh nie wiedziałam za wiele poza tym, że oferta jest niesamowita ♥ PO zakupie doszukałam się info, że to koreańska firma. Wpadły do mojego koszyka w kwietniu KLIK!

Szałowe buteleczki i uchwyty stylizowane na gorsety przyciągają uwagę, a zawartość jest niesamowita. Kolorowa baza z shimmerem, w której zatopione zostały kolorowe flejki. Prawdziwe cacka :)
Pojemność lakierów to 17 ml.


W moim odczuciu to bardzo udana seria, jednak moim faworytem są flejki z Inglota seria Dream Collection oraz Zoya, którą posiadam od jakiegoś czasu. Jednak lakiery Nfu Oh mają tę przewagę, że możemy wykorzystać je solo. Dzięki kolorowej bazie jesteśmy w stanie zbudować wykończenie jakie odpowiada Naszym preferencjom. Sama zrezygnowałam z tego, kolory są dla mnie za ciepłe i dlatego też postanowiłam je wydać, ponieważ jako top wykorzystuję już posiadane lakiery z w/w firm.

Nfu Oh 053 Blue Lagoon



Nfu Oh 047 Tai Punch



Lakiery zostały użyte tylko kilka razy, ubytek jest praktycznie niezauważalny.

Nie pokażę Wam ich w pełnej krasie, ponieważ nie mogłam się zmobilizować do zdjęć... Za to pokażę z bliska na tyle, na ile to możliwe teraz :)


Liczę, że każda rasowa lakieromaniaczka :))) zrobi z nich dobry użytek i będę mogła podziwiać na komputerowym okienku późniejsze efekty. 

Z mojej strony jedynie mały przedsmak MOCY lakierów Nfu Oh. Dwie warstwy nałożone na OPI Alcatraz...Rocks plus Seche Vite.



Macie ochotę? Jeżeli tak, to zapraszam do udziału w zabawie Nowy Dom.

Polecam, bo to okazja w moim odczuciu, a koszt jednego lakieru to £15 ;)




 Pozdrawiam :)


Hexxana

Dwa oblicza - OPI Alcatraz...Rocks




Dawno już nie pokazywałam żadnego lakieru. Pora to zmienić! :) Powrót do lakierowej manii otwieram prezentacją piaskowego OPI Alcatraz...Rocks, na który miałam ochotę jak tylko zobaczyłam zwiastuny nowej serii. W moim odczuciu jest to najciekawszy piasek OPI z całej linii i nie mogłam sobie odmówić zakupu.


Bardzo dobra trwałość, na bazie NT F II mogę go mieć ponad tydzień a lakier nadal dobrze się prezentuje. Zmywanie nie nastręcza większych problemów, dobry zmywcza cz rozwiązuje tę kwestię.


Jedyne tylko co mi się w nim nie podoba, to fakt, że po 1,5 miesiąca używania zauważam pewien rodzaj gęstnienia lakieru. Nie jest to problemem jako takim, ale przy nakładaniu drugiej warstwy muszę uważać, by dołożyć idealnie cienką warstwę. I w tym miejscu klasyczne pędzelki OPI, które bardzo lubię wolałabym wymienić wobec piaskowej serii.


Kolor jest fenomenalny, w zależności od światła zmienia się a iskrzące drobinki brokatu przyciągają oczy.

W pełnym słońcu



W cieniu



W nowym domowym oświetleniu -6500k




Aby nie było nudno z pomocą mojego ukochanego Seche Vite OPI Alcatraz...Rocks pokazało drugie oblicze :)



Dla mnie to idealne rozwiązanie kiedy lakier nudzi się po kilku dniach a nie mam ochoty na zmywanie, nakładam top SV i... ta dam! :)

Piękny, prawda? :)



Można nie lubić piaskowego wykończenia i trwać przy tradycyjnym mani, ale dla takiego leniwca jak ja ten rodzaj lakierów jest idealny! Bez wysiłku otrzymuję świetny efekt na paznokciach, które przyciągają uwagę oraz...prowokują pytania :)

Nie sądzę, aby ten rodzaj tekstury kiedyś mi się znudził. Tak samo nadal lubię i doceniam lakiery pękające, flejki, różnego rodzaju topy, że nie wyobrażam sobie, by do tej grupy nie dołączyły piaski. Tym bardziej kiedy lakier zyskuje dwa oblicza :)))


A jak jest w Waszym przypadku? :)

Pozdrawiam :)))
Hexxana


Punkt G vol. II



Ponad roku temu zainspirowana serią Punktu G na innych blogach postanowiłam pokazać swoje skromne zbiory. Dzisiaj przychodzę z aktualizacją :)

Guerlain, to moja wielka miłość. Tak, mam słabość do tej firmy a wraz z kolejnymi zakupami utwierdzam się w przekonaniu, że z przyjemnością sięgam po kolejne produkty. Nie wszystkie, lecz jest pula, która spełnia moje oczekiwania.


Nie będę za wiele pisać, ponieważ musiałabym powtórzyć dokładnie te same słowa z poprzedniego posta. Przygotowałam za to kilka zbliżeń oraz pełną aktualizację tego, co aktualnie mam i używam.




Niektórzy mogą to nazwać aktem zbieractwa, szczególnie jeżeli chodzi o Meteoryty, ale skupiłam się na LE. Bardzo lubię magiczne kulki i pewnie nie odmówię sobie kolejnego opakowania jeżeli tylko trafi w moje potrzeby kolorystyczne.


Priorytet mają perfumy ♥ To jest moja największa słabość! Dlatego też zobaczycie poniżej Samsarę EDP i EDP, Shalimary w kolejnych odsłonach oraz różaną AA, która pochodzi z serii limitowanej. O dziwo wolę skupić się na wariacjach Shalimara niż na samym klasyku, po którego zawsze mogę sięgnąć. Natomiast waniliowe Shalimary wymagały dodatkowych zabiegów.


Poprzednie edycje cieni Guerlain były i są dla mnie jednymi z najlepszych z jakimi miałam/mam do czynienia. Bardzo lubię po nie sięgać i pomimo sporych zasobów cieni, to jedne z ulubionych palet.


Baza z Terra Ora początkowo nie bardzo mi się spodobała, ale im częściej po nią sięgałam wolałam dużo bardziej od tradycyjnej wersji, którą zapewne jeszcze kupię kiedyś tam ;) Lub wybiorę z LE jak tylko się pojawi. Niby na mojej skórze nie czułam zbyt dużej różnicy, to jednak łączenie z podkładem pokazywało pewne niuanse.


Podkłady, moja skóra szalenie dobrze reaguje na Parure de Lumiere, a następny będzie Tenue de Perfection. Na jego temat dzieliłam się pierwszymi wrażeniami KLIK! a obecne opakowanie PdL dobija dna :))
Parure Pearly White, to spontaniczny wybór. Nie jest zły, lecz ponownie na pewno bym go nie kupiła.



Météorites Compact UV Shield Pressed Powder SPF35 00 Blanc de Perle




Zakup z serii “wielbię Guerlain”. Co do właściwości, mnie one nie do końca zachwycają, ale to dlatego, że trzeba lubić taki rodzaj wykończenia. Niebawem podzielę się z Wami moimi spostrzeżeniami, może w innym połączeniu zachwyci mnie bardziej? Nie wiem, nie postawiłam jeszcze kropki nad „i”



Zainteresowało Was coś szczególnie? A może macie swoje małe życzenia, o których z chęcią poczytam :)

Pozdrawiam

Hexxana

Beze mnie o mnie, czyli Poznajmy się w innej odsłonie :)


Większość z Was od czasu do czasu pisze, że chciałoby się dowiedzieć o mnie czegoś więcej :) Dlatego też zapraszam na inną odsłonę Poznajmy się :)

Zabawy z TAG-ami nie bardzo są dla mnie, na początku blogowania popełniłam taką to parę razy i starczy :)
Co nieco możecie o mnie przeczytać w Moje tajemnice – tag inaczej, który poza kanałami YT jest wciąż aktualny.


Parę szczegółów pojawiło się w komentarzach podczas pytań pod postem KLIK!

Subiektywny ranking przystojniaków określa typ mężczyzny, który stał się moim całym światem :D a przy okazji zdradza moje preferencje.


Podczas takiego podsumowania wpadłam na pomysł, że zamieszczę formularz, dzięki któremu możecie zadać każde pytanie :) Odpowiem na te najciekawsze, które nie naruszają mojej prywatności, podsumowanie zamieszczę w zbiorczym poście. Liczę, że w taki sposób dowiecie się o mnie czegoś więcej, a ciekawość zostanie zaspokojona lub rozpalona ;))

Ś-L(iwk)OVE




Bardzo dawno nie publikowałam kulinarnego posta i muszę to zmienić. Koniecznie! A dzisiaj chcę się z Wami podzielić genialnym przepisem na fantastyczny wypiek, w którym fenomenalne nadzienie śliwkowe ma niesamowity smak i aromat. Można powiedzieć, że to śliwki z ciastem :D

Śliwki lubię w różnych kombinacjach, ale pożądałam czegoś nowego, czegoś innego niż znałam do tej pory. Wrzuciłam zapytanie na FB i odezwała się Dominika z bloga Wyznania Kosmetykoholiczki podając mi link do tego przepisu -> ciasto śliwkowe

Spodobała mi się pomysł na doprawienie śliwek, których osobiście w taki sposób jeszcze! nie łączyłam. Przepis zmodyfikowałam na swoje potrzeby i wybrałam łatwiejszą drogę, ale zapewne przyjdzie moment w którym samo ciasto zostanie zachowane zgodnie z oryginałem.

Nie przedłużając oto moja propozycja :)

Ciasto:



350 g mąki pszennej
100 g cukru pudru
1 łyżeczka proszku do pieczenia
2 żółtka
150 g masła


Ucieramy żółtka z 2 łyżkami cukru pudru (cukier puder pochodzi z tej samej części która jest przeznaczona na ciasto). Białko w tym momencie zostaje, a ja pomyślałam, że dobrze jest je wykorzystać więc z powyższej porcji cukru pudru odejmuję jeszcze 2 łyżki do ubicia piany z białek.


Mąkę mieszamy z cukrem pudrem, proszkiem do pieczenia i siekamy z masłem dodając wcześniej utarte żółtka z dwoma łyżkami cukru pudru.
W uproszczeniu wygląda to tak. I przy okazji zdradzę Wam, że kruche ciasto to jedyne, które lubię wyrabiać sama bez korzystania z maszyny ;)





Ugniecione i wyrobione ciasto formuję w dużą kluchę :D którą dzielę na dwie części i wkładam do lodówki, do schłodzenia tak na ok. 30 minut.


W międzyczasie przygotowuję formę, moja to tortownica o wymiarach 24x24. Kupiłam ją przypadkiem, bo potrzebowałam coś dobrego, co trzyma ciasto w ryzach i np. w serniku na zimno nie przepuszcza galaretki, jest idealna. Zakup zrobiony na Allegro np. KLIK


Można też przygotować śliwki, które są już umyte i gotowe do wypestkowania oraz pokrojenia w ćwiartki.

Wysmarowana tłuszczem i obsypana bułką tartą forma jest już gotowa na przyjęcie ciasta :)


Jedną z części ścieram na tarce



By dokładnie wylepić całą formę łącznie z brzegami, robię takie „zakładki”, na koniec nakłuwam widelcem.



Tak przygotowane ciasto wstawiam do piekarnika 
na ok.15 minut /190stopni w celu podpieczenia spodu.

W tym czasie zajmuję się nadzieniem i śliwki przyprawiam następujący sposób :)

Nadzienie:



1kg śliwek

1 szklanka cukru, ja używam mieszankę melasy i brązowego cukru z tym, że w zależności od tego jak bardzo śliwki są słodkie lub kwaśnie zmieniałam proporcje. Ogólnie uznałam, że ¾ szklanki takiej mieszanki jest wystarczające.

2 łyżki mąki kukurydzianej
1 łyżeczka zmielonego kardamonu
2 łyżeczki cynamonu

oraz 2 łyżeczki Ground Mixed Spice, taką mieszankę odkryłam tuż po przyjeździe do UK na potrzeby ciasteczek korzennych i jest rewelacyjna
do tego aromat waniliowy i rumowy po dwie łyżeczki każdego

Przyprawy, cukier, melasę i mąkę kukurydzianą mieszam ze sobą, po czym dodaje aromaty i całość mieszam z wcześniej przygotowanymi śliwkami.


W tym momencie ubijam na pianę z białek, które pozostały dodając dwie łyżki cukru pudru i całość mieszam z przygotowanymi śliwkami do nadzienia.



Spód ciasta został już podpieczony oraz wystudzony dlatego też wykładam całe nadzienie i równomiernie rozkładam na całości.



Wyciągam drugą część ciasta, którą także ścieram na tarce i równomiernie przykrywam wierzch.




Wstawiam do piekarnika na ok. 50 minut/190 stopni.

Czas sobie płynie, po domu zaczynają unosić się nieziemskie aromaty i ciasto jest już gotowe :D



Po ściągnięciu obręczy prezentuje się w taki sposób


Aaaaaa musiałam odkroić kawałek na spróbowanie, tak jak to mawia mój mąż, że rogi się łamią :DDD

I na pokuszenie :))) Przy okazji cały czas testuję nowe oświetlenie i bawię się ustawieniami aparatu.


Nieskromnie powiem, że to ciasto, to raj na ziemi

Jest fantastyczne w smaku, delikatna warstwa kruchego ciasta staje się wyłącznie tłem dla śliwkowego nadzienia!



Jeżeli lubicie śliwki w takim połączeniu, przepadniecie i będziecie chcieć więcej. A jeżeli nie lubicie, to polecam choćby spróbować i przekonać się, że warto poznawać nowe smaki.

Ciasto jest banalne w przygotowaniu i do tego szybkie, postawiłam na uproszczoną wersję bo brakuje mi cierpliwości do wałkowania kruchego ciasta.

Macie ochotę wypróbować? A może znacie ten przepis? Dajcie znać w komentarzach, bo a nuż któraś z Was zainspiruje mnie na nowo. Kolejny na mojej liście to przepis Kaczmarty, która prowadziła genialny blog Siekierą po jajach – Śliwki pod różową pierzynką

Kto wpadnie na kawę? Zapraszam :)))



Smacznego!

 Hexxana