Moje lipcowe zakupy- skrót


W lipcu jakoś specjalnie nie szalałam z zakupami, w zasadzie nie miałam zbytnio potrzeby a niebawem zostanie nadesłana paczka z Polski, która zawiera mnóstwo smakołyków więc będzie okazja do szerszej prezentacji a jej zawartość sprawi mi ogromną radość.



Wertując wasze blogi napotykałam ciekawe i inspirujące posty, które zachęciły mnie do kilku pozycji. Kosodrzewina tak sugestywnie opisywała balsam jeżynowy z TBS, że... musiałam spróbować tej serii. Kupiłam żel i balsam. Zestaw jest przyjemny ale nie przebija jeżyny z YR, której jestem wierna od kiedy tylko weszła na rynek. Na pewno napiszę więcej na ten temat ale po raz kolejny przekonałam się, że TBS poza perfumami nie ma nic więcej do zaoferowania dla mnie.


Firmę John Frieda poznałam dawno temu i mam wyłącznie dobre wspomnienia, stąd zakup farby do włosów w piance oraz szamponu i odżywki. Wstępnie jestem bardzo zadowolona.



Rimmel Double Decker Red to ukochana czerwień w kolejnym wydaniu dzięki MadAsAHatter :)
Preparat dwufazowy do demakijażu z Garniera to mój stały punkt więc tutaj nie ma zaskoczenia:)



O drobnych lakierowych zakupach, które zrobiła z Kiko i Ciate już pisałam. O ile pierwsza firma średnio mnie zachwyciła na wstępie to w przypadku Ciate absolutnie się nie zawiodłam. Wiem, że będzie więcej.



Odpuściłam Sleeka bo w zasadzie  póki co nie ma  palety, którą chciałabym mieć i...postanowiłam wypróbować słynne palety MUA. Do tej pory mam tylko kilka pojedynczych cieni, które uważam za bardzo udane i stwierdziłam, że spróbuję gotowych zestawów. Wybrałam dwie (Undressed i Heaven & Earth), które gwarantują mi pełen wybór pośród lubianych przeze mnie odcieni.
Dobre noty zbiera ich podkład więc stwierdziłam, że zobaczę – w razie wpadki strata niewielka. Podobnie jak w przypadku błyszczyka i pomadki.

O czym chcecie poczytać w pierwszej kolejności?:)


Pozdrawiam!


Celia - po raz (przed)ostatni




Przychodzę dzisiaj do Was z ostatnią odsłoną produktów Celii, będzie to podsumowanie pomadek kryjących. Dwie z nich pokazałam przy okazji zabawy Inspired by places. 

Soczysta czerwień nr 15 w pełnej krasie można zobaczyć TUTAJ  




oraz niesamowity pomarańcz nr 13 TUTAJ 




 Nawilżająca pomadka-błyszczyk wygrała starcie z Revlonem Lip Butter, jeżeli jesteście ciekawi, jakie są różnice zapraszam do TEGO postu. 




O moich zmaganiach z kolorówką możecie zobaczyć TUTAJ, reaktywowałam felerny fioletowy cień i niebawem przedstawię go bliżej, ocenicie czy warto było?:)



Tak prezentuje się zbiór kolorów, które posiadam. Może akurat ktoś szuka zdjęć oraz prezentacji koloru, kto wie?:) 




Dla mnie te zestaw posłużył testowo. Przekonałam się do pomadek w ogóle i wiem, że będę szukać lepszych odpowiedników pod kątem, jakości oraz trwałości. Niestety seria pomadek kryjących z Celii nie spełnia żadnych warunków, które sprawiłyby, że poleciłabym je komukolwiek. Niestety. To chyba najgorsza seria, z jaką przyszło mi się zmierzyć. Opakowania są beznadziejne, sztyfty płytko osadzone i bardzo miękkie. Jakość samych pomadek zostawia wiele do życzenia i mówię stanowcze NIE. Producent zakpił sobie z Klientek pod każdym kątem. 

Lubicie kosmetyki Celii? Znacie? A może tylko ja mam tak negatywne wrażenia? Co prawda nawilżające pomadko-błyszczyki spodobały mi się, ale nie wiem czy kupię je ponownie?...

Pozdrawiam!

Faworyci czyli powracam, lubię, cenię. Krótki przegląd kolorówki :)




Pielęgnację zawsze mi jest łatwiej opisywać głównie dlatego, że na bieżąco coś się zmienia, zużywa i siłą rzeczy pojawiają się nowości. Z kolorówką jest już inaczej. Nie wiem jak dla Was ale w moim przypadku jedynie tusz/podkład czy kremy tonujące/błyszczyki bądź balsamy do ust są w ciągłym ruchu natomiast jeżeli chodzi o resztę to jest już zupełnie inaczej.

W każdym razie postanowiłam zebrać to, co w ostatnich miesiącach sprawiło, że sięgam chętniej niż po coś innego lub polubiłam na tyle, że nie wyobrażam sobie codziennego rytuału bez danego produktu.

Brytyjskie lato jest umiarkowane. Mnie to bardzo odpowiada :) Lubię ciepło ale bez przesady i zawsze polska aurą o tej porze była dla mnie najbardziej męcząca... Jednak i w UK zdarzają się na tyle ciepłe dni, że nie mam ochoty na makijaż i stawiam na minimalizm.

Prezentację faworytów z kolorówki podzielę na dwie części, dzisiaj będzie o kilku różnych kosmetykach a następnym razem pokaże tzw. żelazny zestaw jaki towarzyszy mi od kilku tygodni.

Zainteresowane? :)


Zacznę od słynnego BB kremu - Lioele Dollish Veil Vita # 1 Gorgeous Purple – z moją recenzją możecie zapoznać się TUTAJ – nadal uważam, że jest on fenomenalny i warty wypróbowania. Zachwycam się nim ale nie zmieniłam zdania co do BB kremów. Moim zdaniem każdy sam musi zadecydować czy chce, czy warto itd. Nie ma jedynej i słusznej drogi, która mówi, że właśnie TO będzie dla Ciebie dobre ;)
U mnie się sprawdza i zaopatrzyłam się w zapas.



Oriflame Beauty Eyebrow kit – wykończyłam moją ulubioną paletę z Alterry, prezentowałam ją TUTAJ i szkoda, że zniknęła z oferty bo uważam, że to był świetny produkt. Od jakiegoś czasu uzależniłam się od palet i wśród ulubieńców jest także ELF, pokazywałam ją TUTAJ. Oriflame kupiłam w okresie kiedy była produktem widmo ale spotkałam się z informacją, że pokazała się na nowo. Nie wie czy to ta sama wersja ale ta, która posiadam jest niezła. Jedynie wosk od samego początku był dziwny ale nie sięgam po niego więc nie napiszę więcej.
Opakowanie to praktyczna kasetka z mini szufladką na aplikatory, przyznam się, że to fajny pomysł szczególnie dla wersji mobilnej bez dodatkowego balastu w kosmetyczce.



Burberry Lip Cover, za jej sprawą na nowo polubiłam pomadki :) i sprawiła, że nabrałam ochotę na poznanie kolorówki Burberry. Miniaturka jest świetna ale myślę o pełnowymiarowym opakowaniu.

Przy okazji odkryłam fantastyczne szminki z Rimmela – pewnie wszyscy je dobrze znają ale uważam, że warte ponownej prezentacji. 


Rimmel Lasting Finish 070 Airy fairy oraz Rimmel Lasting Finish 077 Asia – ogromnie je polubiłam za kremową konsystencję, dobrą trwałość a przede wszystkim za to, że nie wysuszają moich ust. Kolory bardzo udane, idealne do szybkiego oraz estetyczne opakowanie.

P2 mission summer look 010 Rich Rose to moje ostatnie odkrycie oraz Alverde 52 Primrose.



Pomadka P2 jest niesamowicie trwała i świetnie napigmentowana. W pierwszym kontakcie wydaje się nieco sucha i twarda ale to złudzenie ponieważ świetnie rozprowadza się na ustach. Nie zauważyłam aby wysuszała skórę moich ust a podczas jedzenia czy picia równomiernie znika. 


Alverde zaskoczyło mnie tym, że nie jest to tylko pomadka ;) Mam wrażenie, że zachowuje się jak koloryzujący balsam do ust. Jest świetna i mam ochotę na spróbowanie innego koloru. Może akurat pojawi się okazja.

Jeżeli chodzi o walory pielęgnacyjne pod kątem ust to stawiam na Mac’a oraz A-dermę, lubię tego typu balsamy pielęgnacyjne. 

MAC Lip Conditioner został już przeze mnie szczegółowo opisany. Pełna recenzja znajduje się TUTAJ



A-Derma Regenerujący balsam do ust na bazie mleczka z owsa Rhealba. Mam ogromną słabość do tej firmy ponieważ w okresie dużych problemów ze skórą okazała się mieć w swojej ofercie naprawdę skuteczne dermo kosmetyki. Uratowały mi skórę. Dosłownie.

Wg producenta balsam do ust głęboko nawilży i wygładzi skórę ust pozostawiając na nich długotrwały film ochronny do 6h, nie pozostawia widocznego wykończenia.



Kosmetyk jest zamknięty w praktycznej tubeczce ze ściętym dziubkiem o poj.15 ml, tworzywo z którego wykonano opakowanie jest na tyle miękkie, że bez problemu zużyjemy balsam do końca.
Faktycznie świetnie nawilża i regeneruje skórę ust, dodatkowo łagodzi drobne podrażnienia. Świetnie sobie radzi z suchymi skórkami, wygładzając skórę warg. Po nałożeniu nie widać, że zastosowaliśmy jakikolwiek kosmetyk. Smak i zapach wg mnie neutralny. Delikatna formuła pozwala na zastosowanie w każdych warunkach bez potrzeby użycia lusterka ;)
Jest tylko jeden minus, nie nadaje się do używania podczas bardzo niskich temperatur. Miałam wrażenie, że był za lekki na duże mrozy. No i te 6 godzin ochrony to też odrobinę przesadzone ;) Działa i to dobrze ale aplikacje warto powtarzać co jakiś czas.



Cienie do których wracam najczęściej to czwórki Guerlain Bal de Miniut, uwielbiam je!



Tusze. W tej kwestii nastąpił wielki powrót do Max Factor 2000 Calorie i okazało się, że kupiłam odnowioną wersję - trudno jest mi oceni różnice ale ta jest moim faworytem i zdeklasowała wyższą półkę ;) Na równi z MF stawiam Maybelline One by one Satin Black, której pełną recenzję możecie TUTAJ zobaczyć.



Na koniec zostawiłam kosmetyki firmy MeMeMe, brązująco - rozświetlające kamyki pokazywałam TUTAJ i nadal uważam, że Goddess Rocks to był świetny zakup! 



Bardzo je lubię i wykorzystuję z powodzeniem na co dzień. Ich uniwersalność pozwala także na szybki makijaż oka a efekt końcowy podoba mi się.


W moim posiadaniu znalazły się również kremowe cienie Dew pots w kolorach Deadly berry oraz Autumn Smoulder. Jako cienie są takie sobie. Mam szybko przetłuszczające się powieki i nie zdają egzaminu ale w roli linera są genialne! Nałożone na cień w postaci kreski zmieniają konsystencję na pudrową i kolor świetnie trwa cały dzień n powiece. Łatwo też stopniuje się poziom nasycenia i bardzo podobają mi się w tej roli. Bardzo mi przypadły do gustu i są w codziennym użyciu od kliku dobrych tygodni.



Znacie coś z moich ulubieńców a może 
macie inne odczucia, którymi chcecie się podzielić?

Pozdrawiam!


Kiko, pierwsze wrażenia...265 China blue




Za mną pierwsze zakupy z Kiko, głównie postawiłam na lakiery, bo przyznam się, że wybór kolorów jest oszałamiający i przeglądając różne blogi, szczególnie zagraniczne przyciągały oko.

Na pierwszy ogień poszedł 265 China Blue- urokliwy ciemny granat, który w buteleczce czaruje, shimmerem:) Lubię takie kolory! Ale nie będzie tak słodko, bo mam swoje zastrzeżenia. Co prawda nie jest to ocena końcowa i ciekawa jestem innych kolorów?



Wracając do tematu:) China Blue, kolor niesamowicie głęboki i napigmentowany- już jedna warstwa wystarcza by pokryć płytkę paznokcia. Bardzo szybko schnie i tuż przed nałożeniem trzeba mniej więcej wyczuć, jaka ilość lakieru jest potrzebna na pędzelku, ponieważ trudno wygładzić później nierówności, jakie mogą nastąpić podczas szybkiego schnięcia. Dawno już nie miałam tak ekspresowo schnącego lakieru do paznokci. Ma to swoje plusy i minusy.

Dwie warstwy zostawiają idealną głębię koloru, która ma niesamowity połysk. Tym razem nie użyłam Seche Vite, jedynie baza pod lakier w postaci odżywki z NT, która jednocześnie chroni płytkę paznokcia przed przebarwieniami.

Pędzelek. Dość wygodny, nie jest zbyt szeroki, ale na tyle sprężysty, że dobrze się nim operuje pomimo gęstej konsystencji lakieru.

W zależności od światła odcień się zmienia. Przyznam się, że najbardziej urzeka mnie w świetle dziennym oraz sztucznym, bo wtedy widać delikatny Shimmer i granat staje się kobaltowy ♥ W pozostałych warunkach to klasyczna granatowa czerń.



Trwałość. Użyty, bez SV po 3 dniach pokazał drobne odpryski i... Lakier wyglądał już mało ciekawie, sama jego powłoka została pozbawiona widocznego blasku. Nie chciałam go jeszcze zmywać, więc nałożyłam lakier Essence Blue Addicted jednak przyznam się, że o wiele bardziej podoba mi się on w połączeniu z Delią # 145, które pokazywałam w tym poście
W tym wypadku użyłam SV i lakier wytrzymał jeszcze parę dni:) 



Dramatem było zmywanie i nie przez topper z Essence, nie! Kiko China Blue jest tak paskudnym kolorem, który podczas zmywania barwi skórę, okolice skórek i wymagał półgodzinnej zabawy oraz powtórzenia zabiegu zmywania ok.3 razy! Jeszcze takiej sztuki nie miałam, słowo daję. Różne gagatki się zdarzały, ale nie było aż takich problemów. Zniechęca mnie to, nie lubię, kiedy lakier okazuje się problematyczny od nałożenia, trwałość i zmywanie.
W moim osobistym rankingu China Blue ratuje TYLKO kolor i nic poza tym. Ciekawa jestem pozostałych odcieni, ale jeżeli reszta będzie podobna to raczej to moje pierwsze i ostatnie zakupy.

Postaram się w ciągu najbliższych dni zaprezentować paletę 05 Ultimate violets, ale daleka jestem od zachwytów, choć niczego nie przesądzam;)

Pozdrawiam!