Pokazywanie postów oznaczonych etykietą The Body Shop. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą The Body Shop. Pokaż wszystkie posty

Dermalogica PreCleanse, czyli o mojej pielęgnacji część I

Postanowiłam przygotować serię postów, która dotyczy mojej pielęgnacji i jednocześnie zaprezentować oraz w tym ujęciu opisać/zrecenzować/przybliżyć produkty, które znajdziecie na mojej półce w łazience.




Krótkie przypomnienie:
Wiek 30+ (bliżej czwórki niż trójki:P)
Typ skóry: twarz i ciało

Charakterystyka cery: mieszana w kierunku tłustej z okresowym problemem w strefie T, cera płytko unaczyniona z tendencją do zaczerwienienia, walczę z trądzikiem różowatym oraz problemami z suchą skórą na ciele.

Suchość skóry na policzkach i problem ze strefą T a szczególnie czołem wymusza stosowanie dwóch produktów pielęgnacyjnych. Najczęściej łączę różnego rodzaju sera z nawilżaczami, które dobrze spiszą się na strefie T i nie będą wpływać na przyspieszony proce przetłuszczania się skóry
Wielokrotnie wspominałam na temat mojego rytuału dotyczącego demakijażu oraz oczyszczania. Dla mnie to ważna sprawa i wiem, że przekłada się na kondycję cery.
Kiedy borykamy się z różnymi dolegliwościami skórnymi zapewne większość z Was stara się wypracować swój pomysł na dobrą i udaną pielęgnację. Wszelkie zmiany bądź podejmowane próby mają różny finał, ale ponad 1,5 roku temu postawiłam wszystko na jedną kartę. Z perspektywy czasu wiem, że to był doskonały krok i wszystko to, czego dowiedziałam się wcześniej zaprocentowało. Dlaczego o tym piszę? Głównie z jednego powodu, kiedy został u mnie zdiagnozowany trądzik różowaty byłam przerażona. Dzisiaj oswajam wroga na każdy możliwy sposób. Pisze do mnie wiele osób, dzielimy się spostrzeżeniami, radami. Mam szczęście, że trafiłam na mądrego i dobrego dermatologa. Dlatego też ta seria jest w pewnej części skierowana do wszystkich tych osób, z którymi do tej pory wymieniałam się uwagami poza blogiem, na FB, czy w e-mailach. A przy okazji każdy z Was może wyłuskać coś z tego dla siebie :)

Oczywiście to tylko moje przemyślenia, eksperymenty, zmiany. Niekoniecznie musi sprawdzić się w Waszym przypadku. Jak ze wszystkim ;) warto wziąć poprawkę, jak to napisała jedna z moich ulubionych blogerek „U mnie zawsze znajdziecie moją wersję prawdy :)”
 
I tym pięknym podsumowaniem zapraszam do dalszej części :)))

Przez wiele lat stosowałam tzw. podwójne mycie twarzy korzystając z różnych preparatów i nie zagłębiałam się w to za bardzo ;) Pierwszy raz z tym pojęciem spotkałam się bardzo dawno temu podczas zaznajamianiu się z ofertą Kanebo. Potem o tym zapomniałam.

W czym rzecz. Kiedy mam za sobą fazę z demakijażem przechodzę do dalszego oczyszczenia i tutaj jest to dowolny produkt np. żel/pianka/olejek itd. W zależności od skóry i jej potrzeb. Potem najczęściej sięgam po mydło Aleppo z glinką Beloun/Aqua Marinę/itd.

Może wydawać się dużo, lub nie ;) Kwestia przyzwyczajeń oraz cery. U mnie taki sposób gości od lat i zmiany zauważyłam po kilku tygodniach stosowania. Z czasem zaczęłam szukać produktów idealnych i w taki oto sposób historia zatoczyła koło, a ja zainteresowałam się olejkami i innymi cudami. Dwa lata temu pisałam na temat olejków z Biochemii Urody KLIK! Tylko, że po spotkaniu z olejkiem Galenic, Dermalogica, TBS, Kanebo wiem, że nie wrócę do takiego wydania. Czuje się różnicę i to bardzo dużą! Pomijam aspekt cenowy, skupiam się przede wszystkim na działaniu.
W tym momencie wypada wspomnieć o olejku PreCleanse firmy Dermalogica. Pamiętam, że to właśnie recenzja Iwetto wygenerowała zakup PreClenase. 

Pomyślałam....O, to coś dla mnie!


Olejek dostajemy w kartonowym opakowaniu z pełnym opisem producenta i zabezpieczeniem z hologramem.


Czytelna informacja o przydatności od momentu otwarcia.


Skład INCI



Poj. 150ml/ cena –ok. £30 (orientacyjnie, bo widziałam ceny plus/minus)

Olejek ma za zadanie przygotować cerę do dalszego oczyszczania twarzy (pre clenase, czyli wstępne oczyszczanie) więc sięgamy po niego przy demakijażu. Takie jest założenie, u mnie w praktyce wygląda to zupełnie inaczej.
Dlatego też wstępne mycie staje się ostatnim :)

Próbowałam zmywać makijaż, czyli podkład/puder/róż (do oczu używam wyłącznie preparatów dwufazowych) ale efekt był średni. Nie zachęcał mnie do dalszych prób. Od lat jestem wierna dla połączenia mleczko + micel. I to sprawdza się najlepiej. 

Jednak olejek zaczęłam używać na już wstępnie oczyszczoną skórę z kosmetyków kolorowych. Na delikatnie zwilżonej skórze wodą rozprowadzałam olejek (ilość „na oko”- w zależności od kalibru używanej kolorówki). W taki oto sposób przystępowałam do delikatnego masażu całej twarzy, a olejek w połączeniu z wodą zmienia się w białą emulsję.

W efekcie wspaniale pomaga pozbyć się resztek makijażu oraz innych nieczystości skumulowanych po całym dniu. Skóra staje się przyjemnie ukojona, promienna i gładka. Po całym zabiegu nie jest ściągnięta, nie wymaga natychmiastowego użycia toniku bądź kremu.
Pełen luksus.

Bardzo lubiłam wykorzystywać go rano, do przemycia twarzy i usunięcia wszelkich pozostałości po produktach które aplikowałam na skórę wieczorem. W ten sposób przygotowywałam cerę do dalszych zabiegów. Z biegiem czasu zauważyłam, że taki zabieg przynosi ogromne korzyści. Żaden znany produkt wcześniej nie odwdzięczał się działaniem w takim wydaniu.

Owszem, mam swoich ulubieńców jak np. pianka z Caudalie, Aqua Marina, mydło Aleppo z glinką Beloun, ale to zupełnie inny kaliber. I nawet nie mogę ich w żaden sposób zestawić ze sobą.

Zbawienne działanie PreCleanse doceniałam szczególnie kiedy przez kilka tygodni borykałam się z intensywnymi zmianami grudek i krostek, są one dość bolesne. Na dodatek pojawił się rumień i skóra była mocno przesuszona. Teraz z perspektywy czasu wiem, co było przyczyną i nie ma to już większego znaczenia (za to napiszę o tym za jakiś czas), ale w taki oto sposób przekonałam się o łagodnej aczkolwiek bardzo skutecznej mocy olejku. Dzięki niemu skóra dość szybko została ukojona, wyciszona a okresowe przesuszenie szybko odchodziło w zapomnienie. Był to jedyny produkt po który sięgałam do mycia oraz demakijażu. Makijaż był bardzo oszczędny, więc zmycie go nie stanowiła większego wyzwania a cały proces był mało inwazyjny dla cery.

Od lipca do stycznia zużyłam dwa opakowania. Na początku sięgałam po niego tylko wieczorem, z biegiem czasu dwa razy dziennie. A w ostatnich tygodniach na zmianę z pokaźnym pakietem miniatur z Kanebo.

Pomimo problemów z dozowaniem oceniam go jako wydajny kosmetyk.
Nie wiem, czy wrócę do PreClenase. Możliwe, nie mówię nie. Widzę za to jeszcze większy potencjał w Kanebo Silky Purifying. W dużej mierze sprawcą zamieszania jest opakowanie, a raczej jego rodzaj ;)

Olejek PreCleanse mieści się w zwykłym opakowaniu ze sztucznego tworzywa, z małym dziubkiem w postaci otworu bez żadnego dozownika.



Moje dawkowanie „na oko” odbywało się w różnych ilościach, nie lubię sobie żałować dobrej pielęgnacji. Irytowało mnie to, że ciężko jest jednorazowo zaaplikować tyle ile potrzebuję a przecież nie będę trzymać miarki w łazience :P Kanebo ma funkcjonalną pompkę :) 


Przez chwilę sądziłam, że olejek z Dermalogica zastąpię The Body Shop Camomile Silky Cleansing Oil, ale tak się nie stało. I nie dlatego, że to zły produkt, nie! O dziwo TBS wykonał dobrą robotę :) warto rozważyć zakup jeżeli lubimy takie formuły. W tym przedziale cenowym nie znajdziemy nic lepszego. Mnie osobiście nie do końca pasuje olejowa konsystencja, jakkolwiek to dziwacznie zabrzmi ALE Dermalogica jak i Kanebo mają bardzo fajną formułę, która nie jest tłusta, wyczuwalna na skórze. A właśnie to najbardziej przeszkadzało mi w olejku z TBS. Aczkolwiek muszę powiedzieć, że doskonale usuwa makijaż oczu! Nie podrażniając ich przy tym. Dla mnie szok! 

Przypadkowa czynność, której normalnie bym nie zrobiła :)))) Dla mnie demakijaż to rzecz święta. Była mini impreza, zaszumiało w głowie bardzo przyjemnie a potem trzeba było położyć się do łóżka. Wpakowałam się pod prysznic i nagle zdałam sobie sprawę, że mam na sobie makijaż a moją jedyną opcją jest olejek z TBS, który stał porzucony na półce. W taki oto sposób przekonałam się, że potrafi sobie poradzić z mocnym makijażem, bardzo skutecznie i nie podrażnił oczu. Oczywiście sprawdziłam to jeszcze w innych warunkach. Efekt ten sam.

Dermalogica PreClenase dokonał pewnego przełomu w mojej pielęgnacji, w moim podejściu do demakijażu i oczyszczania. Pokazał, że można chcieć więcej, że można trafić na kosmetyk którego obietnice przekładają się na realne zastosowanie. Podniósł poprzeczkę. To mnie cieszy, bo kiedy borykamy się z różnego rodzaju problemami szukamy najlepszego rozwiązania. Znalazłam nie tylko rozwiązanie, ale przede wszystkim drogę dla siebie.


Zamierzam przybliżyć pozostałe produkty firmy Dermalogica, które mam w posiadaniu. Jest to dobra marka, warto spróbować i przekonać się, czy zadziała.

Znacie tę markę? A może polecicie jakiś inny olejek tego typu? :)

Pozdrawiam :)

The Body Shop Bananowy duet Szampon & odżywka






Będzie to chyba pierwsza pozytywna recenzja kosmetyków pielęgnacyjnych z The Body Shop w moim wykonaniu. Uwierzycie? Bo ja nadal nie bardzo. Może, dlatego, że do tej pory nic nie działało tak, jak powinno. Jednak w tym przypadku można mówić o cudzie.

Założę się, że większość włosomaniaczek zna ten duet, a jeżeli nie duet, to na pewne odżywkę. U mnie on spisuje się wyśmienicie, ale od początku.

Bananową serię poznałam parę miesięcy temu, kiedy kupiłam ją dla Przyjaciółki. Pozwoliłam sobie sprawdzić zapach i mmmmmmmmm…. Rozpłynęłam się. Podejrzliwie obejrzałam opakowania i… zapomniałam o nich. Co jakiś czas przypominało mi się, aby skorzystać z okazji i kupić, ale miałam niezły arsenał w szafie, więc odwlekałam ten moment. A nadszedł on w grudniu. Kompletowałam prezent dla Mamy z Naszej ulubionej serii White Musk i postanowiłam dołożyć Bananowy zestaw tym bardziej, że była spora obniżka i stwierdziłam, że w razie wpadki będzie to mała strata. Pewnie nadal by na mnie czekały, gdyby nie Kochana Połówka, która spakowała całe pudło i przywiozła ze sobą: D

Mówiąc szczerze, to nic nie wiem na ich temat. Nie czytałam żadnej recenzji poza tym, że w ostatnim czasie mignęło mi zestawienie u Anwen, która ją chwaliła. Dla mnie to strzał w ciemno bazujący na zapachu. Jeszcze nigdy nie zaliczyłam takiego zakupu: D

Dorzucę swoje trzy grosze na temat tej serii, może komuś moja opinia przyda się podczas podejmowania decyzji?

Opakowanie. Absolutny koszmar. Nie wiem, kto wymyślił by zafundować tak toporne i beznadziejne butelki, które są z dość sztywnego plastiku a podczas używania coraz gorzej wydobywa się kosmetyki.
Pękate beczułki postawiłabym przed twórcą do użycia…..

Zamykanie na zatrzask, kolejny inaczej udany twór. Klips przy zatrzasku dość ciężko się podważa, łatwo za to uszkodzić sobie paznokcie czy skaleczyć palce….

Konsystencja. Oba produkty są dość gęste, po wydobyciu z opakowania kojarzą mi się ze startym bananem a żółty kolor tylko to podkreśla, na czele z zapachem.

Zapach może być różnie odbierany, wiadomo. To indywidualna sprawa. Jednak czy faktycznie tak pachnie banan? Tutaj dyskutowałabym, jest upiornie słodko i przy regularnym używaniu można wyczuć pewną syntetyczną nutę. Nie przeszkadza mi to zbytnio, zapach na dodatek zmienia się w kontakcie z wodą i staje się dużo bardziej przyjemniejszy. I to właśnie ten moment mnie uwodzi.



Aqua (Solvent/Diluent), Sodium Laureth Sulfate (Surfactant), Musa Paradisica Fruit (Emollient/Lubricant), Glyceryl Hydroxystearate (Emollient), Lauramide DEA (Surfactant), Cocamidopropyl Betaine (Surfactant), Phenoxyethanol (Preservative), Benzyl Alcohol (Preservative), Sodium Benzoate (Preservative), Panthenol (Skin/Hair Conditioning Agent), Polyquaternium-7 (Hair Conditioner), Stearic Acid (Emulsifier), Sodium Chloride (Viscosity Modifier), Methylparaben (Preservative), Parfum (Fragrance), Citric Acid (pH Adjuster), Disodium EDTA (Chelating Agent), Butylparaben (Preservative), Ethylparaben (Preservative), Isobutylparaben (Preservative), Propylparaben (Preservative), Ascorbic Acid (Antioxidant), CI 19140 (Colour), CI 14700 (Colour)

Wybrałam go tylko dlatego, by mieć ten zestaw razem. Nie przywiązywałam wagi do jego właściwości pielęgnacyjnych. Główne zadanie zostało spełnione, dobrze myje i zmywa oleje oraz inne cuda, które lądują na mojej głowie/włosach. O dziwo jest delikatny. Nie podrażnił i nie wysuszył mi skóry głowy. Świetne działanie oczyszczające.
Wydajny, nawet bardzo, ponieważ niewielka ilość starcza na jednorazowe użycie. Miłe zaskoczenie, ale to zasługa gęstej konsystencji. Kojarzy mi się z bananowym budyniem: D
Dobrze się rozprowadza na włosach.

Moje wysokoporowate włosy bardzo go polubiły. I pewnie nie doceniłabym jego działania gdyby nie fakt, że przez kilka razy z rzędu nie użyłam odżywki. Umyłam włosy tak, jak zwykle i …. Rozczesałam włosy. Dopiero potem zwróciłam uwagę, że zrobiłam to bez problemu a w dłoniach nie było kłębka włosów, który w mniejszym lub większym stanie się pojawiał.
Włosy były miękkie, wygładzone i błyszczące. Po wyschnięciu ułożyły się w ładne fale, które i tak żyją własnym życiem, ale bez efektu puszenia.



Aqua (Solvent/Diluent), Musa Paradisica Fruit (Emollient/Lubricant), Cetearyl Alcohol (Emulsifier), Cetrimonium Chloride (Hair Conditioner), Phenoxyethanol (Preservative), Hydroxyethylcellulose (Stabiliser/Thickener), Lecithin (Stabiliser/Emulsifier), Propylene Glycol (Humectant), Panthenol (Skin/Hair Conditioning Agent), Parfum (Fragrance), Benzyl Alcohol (Preservative), Sodium Hydroxide (pH Adjuster), Ascorbic Acid (Antioxidant), CI 15985 (Colour), CI 19140 (Colour)

W jej przypadku jestem absolutną ignorantką, ponieważ do tej pory nie wiem, czy używam jej właściwie: D jednak mało mnie to interesuje a opcja, której sie trzymam, działa na moje włosy.
Nakładam ją na wilgotne włosy, wmasowuję w skórę głowy, rozprowadzam po długości włosów, po czym nakładam ręcznik, z którego robię turban i… paraduję tak po domu przez 15-20 minut. Po tym czasie ją zmywam i koniec. W tym momencie dzieje się magia: D Słowo daję. Włosy są miękkie, błyszczące, wspaniale się rozczesują, nie potrzebuję żadnego wspomagacza do stylingu. Mogę sięgnąć po suszarko-lokówkę i wymodelować włosy chłodnym powietrzem.

Moje włosy bardzo i skóra głowy bardzo polubiły się z odżywką, która nie obciąża, nie wzmaga przetłuszczania i o dziwo gdyby nie nawyk codziennego mycia włosów, to na następny dzień nadal prezentują się świeżo.


Zostałam zaskoczona. Zakup zaliczam do udanych tym bardziej, że w UK na drogeryjnej półce nic ciekawego za bardzo nie ma. Wybór ograniczony, więc albo wybieramy przeciętną drogerię lub szukamy wg innego klucza. Od razu też powiem, że bardziej pasuje mi oferta Boots niż Superdrug pod tym kątem, aczkolwiek znalazłam fajną perełkę dzięki Natalii jaką jest seria Alberto balsam. Można ja także dostać w polskim Tesco. 

TBS ma wyjątkowo przystępną cenę - £4.50 za sztukę i ciągłe promocje, więc ten zakup był taki, że oba produkty wyniosły £ 4.00

Uważam ten zakup za bardzo udany i na pewno Bananowy duet zagości na mojej półce w łazience jeszcze nie raz.

Pozdrawiam!


Urodzinowy koszyczek : The Body Shop Libertine


Urodzinowy koszyczek odkrywam ponownie: -) a jest powód. Konkretny :)

Piżmo jest jednym ze składników w perfumach, który był przeze mnie tropiony od lat. Okazuje się, że nie jest łatwo znaleźć na rynku perfumy, w których ta nuta jest podana w przepiękny i obrazowy sposób.
Na początku swojej przygody z perfumami zostałam zapoznana z White Musk The Body Shop.
 Urzekły mnie od pierwszego zagłębienia nosa w nadgarstku
Wiedziałam, że to jest TO! 

Na chwilę obecną TBS wypuścił wiele edycji limitowanych tej serii, ale zachował także tę podstawową, za co chwała firmie! Dlaczego? Bo uważam, że jest ona warta uwagi i jest to jeden z nielicznych produktów TBS, do którego wracam bez końca. Niedawno miałam urodziny i niesamowita Simply zaskoczyła mnie prezentem w postaci….

Proszę zobaczyć :D




Uśmiech nie schodził mi z twarzy, głównie, dlatego, że bardzo polubiłam to wydanie White Musk. Co więcej lotion nie jest produktem, który bym sobie kupiła sama a w taki sposób zostałam obdarowana prezentem, który trafia w moje gusta w 100%
White Musk Libertine nie jest łatwym zapachem i tak naprawdę wiele różni się od serii podstawowej.
Wykorzystano piżmo syntetyczne, które występuje w nucie głowy, serca i bazy w połączeniu z różą, orchideą, miodem, bitą śmietaną. Ciekawa mieszanka. 

Pierwsze odczucie to zapach ciężki, nieco odurzający. Zdecydowanie dla fanek mocniejszych aromatów. Wielbicielki lekkich świeżuchów na pewno nie będą zadowolone chyba, że oswoją się z pierwszą fazą, która wspaniale łagodnieje i miękko układa się na skórze. Otaczając subtelną mgiełką.
Pojawia się tutaj orchidea z mocnym akcentem miodu i róży, w tle wyczuwam coś na kształt bitej śmietany. Pierwsze wrażenie intensywności szybko przechodzi w łagodniejącą blisko skórną słodycz podszytą piżmem. Libertine od klasycznego White Musk różni się w każdym calu, brak mu tej lekkości. Na pewno nie jest to kompozycja na upalne, gorące dni.
Trwałość na mojej skórze nie jest zbyt długa 4/5 godzin i zanika;) ale posiłkuję się mgiełką, które bardzo lubię i na lato są jak znalazł.

Ciekawa jestem lotionu. Ogólnie unikam perfumowanych mazideł do ciała szczególnie, że pojemności są duże, ale od czasu do czasu lubię sięgać dla przedłużenia zapachu. Tę butlę zużyję z przyjemnością, bo jest lekki. Nie próbowałam go na tyle by stwierdzić czy mi się podoba;) bo akurat klasyczne White Musk w wydaniu dodatków do ciała nie są zbyt udane- mój nos czuje tam wyraźną mydlaną nutę, której nie lubię;)

Dziękuję Simply:*

Znacie zapachy z TBS? Macie jakiś ulubiony?

Pozdrawiam i miłego dnia życzę!

Seria, nie polecam ! The Body Shop WILD ROSE Hand Cream SPF 15




Do kosmetyków z TBS mam chłodny stosunek żeby nie określić tego dosadniej; -) Niestety. Owszem, jest kilka rzeczy, które lubię i używam od lat jednak na pielęgnacji przejechałam się już nie raz…Do tego ceny są z kosmosu wobec zawartości.
Ostatnio miałam trochę niezorganizowanego czasu i z nudów przeglądałam składy INCI- mało tam dobrych rzeczy. Firma kusi estetyką opakowań, zapachami oraz dobrą reklamą. Jednak czy to wystarczy by zatrzymać bądź przyciągnąć nowego konsumenta?  Z tym bywa różnie bo też uległam magii chwilowej potrzeby i skusiłam się na krem do rąk z nowej serii Wild Rose- więcej na temat tej serii oraz nie tylko na stronie Wizaż.pl

Producent zapewnia o nawilżeniu, wyrównanym kolorycie skóry i świetnej formule. Seria oparta jest na wyciągu z dzikiej róży a tak oto przedstawia się skład INCI

Aqua (Solvent/Diluent), Ethylhexyl Methoxycinnamate (Sunscreen), Octyl Salicylate (Sunscreen), Butylene Glycol (Humectant), Butyl Methoxydibenzoylmethane (Sunscreen), Ethyl Trisiloxane (Skin-Conditioning Agent), Hydrogenated Ethylhexyl Olivate (Skin Conditioning Agent), Cetearyl Alcohol (Emulsifier), Parfum (Fragrance), Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer (Stabiliser/Viscosity Modifier), Benzyl Alcohol (Preservative), Methyl Gluceth-20 (Viscosity Modifier), Phenoxyethanol (Preservative), Ceteareth-20 (Emulsifier), Tocopheryl Acetate (Antioxidant), Butyrospermum Parkii (Skin-Conditioning Agent/Emollient), Glycine Soja Oil (Emollient/Skin Conditioner), Rosa Damascena Flower Water (Skin Condtioning Agent), Bertholletia Excelsa Seed Oil (Emollient), Sodium Hydroxide (pH Adjuster), Caprylhydroxamic Acid (Chelating Agent), Rosa Canina Fruit Oil (Skin-Conditioning Agent), Tetrasodium Glutamate Diacetate (Chelating Agent), Citronellol (Fragrance Ingredient), Methylpropanediol (Solvent), Geraniol (Fragrance Ingredient), Hydrogenated Olive Oil Unsaponifiables (Skin Conditioning Agent), Hexyl Cinnamal (Fragrance Ingredient), Benzyl Salicylate (Fragrance Ingredient), Potassium Sorbate (Preservative), Citric Acid (pH Adjuster), Ascorbic Acid (Antioxidant), Caramel (Colour), CI 17200 (Colour), CI 15985 (Colour)

Źródło-KLIK!

Ile jest róży w róży? Stawiam, że bardzo mało- to,co wyboldowane to właśnie ekstrakty z róży….zobaczcie jaka jest baza. Nie twierdzę, że wszyscy muszą znać się na składach chemicznych ALE to nabijanie konsumenta w butelkę….Sama przyznam się bez bicia, że zapragnęłam kremu o różanym zapachu. Jestem uzależniona od róży w każdej postaci. To taka moja mała fanaberia.

Co mogę napisać o kremie? 

Nawilżenie to pojęcie względe jednak od dłuższego czasu nie mam żadnych problemów ze skóra rąk czy dłoni, nie potrzebuję mega nawilżaczy i większość kremów robi, to co powinna. Niestety produkt TBS nawilża przez parę chwil a później skóra staje się nieznośnie ….sucha! To niezły fenomen w przypadku kremu nawilżającego. Dłonie przypominają mi w dotyku pergamin wtedy…koszmarne uczucie i wykańczam go trzymając głównie w kuchni kiedy wiem, że po niedługim czasie będę myć dłonie by na nowo go użyć. Innego zastosowania nie byłam w stanie mu znaleźć…
Minusem jest dla mnie także opakowanie…beznadziejna metalowa tubka.

Plusem jest jedynie naprawdę lekka i przyjemna konsystencja- faktycznie szybko się wchłania oraz zapach- subtelny, nie męczy- dobrze dobrany choć myślę, że dla osób, które nie lubią aromatu róży może być nieco przesadzony. Poza tym składnik zapachowy jest dużo wyżej w składzie niż reszta, która odpowiada za pielęgnację..

Będę bezlitosna ale w żadnym wypadku nie polecam zakupu tego kremu. Na szczęście moje opakowanie jest na wykończeniu i nigdy więcej. Mam nauczkę na przyszłość. Zostanę przy ulubionej serii White Musk i kilku innych drobiazgach jak np. masło Moringa- może nie jest idealne ale kiedy jest okazja nabyć go w obniżonej cenie to dlaczego nie: -)

Miałam ochotę poznać zachwalaną serię HEMP ale po takiej przygodzie wątpię czy jest sens…choć w przypadku kremu do rąk skład wygląda znacznie lepiej więc może jednak? Sama nie wiem…a jak to jest u Was? 

Pozdrawiam!