Moje zainteresowanie marką Tatcha sięga wielu lat wstecz. Choć od tamtej pory minęło naprawdę sporo czasu (pierwszy wpis na blogu znajdziecie tutaj: KLIK), marka na długo zapisała się w mojej pamięci – przede wszystkim dzięki genialnemu Indigo Soothing Triple Recovery Cream. To właśnie ten krem otworzył nowy rozdział dla jego wyjątkowego następcy: Mahalo Rare Indigo Beauty Balm To Calm & Renew (recenzja tutaj).
Na przestrzeni tych lat, wiele się również wydarzyło – Tatcha przeszła rebranding, udoskonaliła formuły kosmetyków, a co najważniejsze: stała się dostępna w Europie. Produkty można bez problemu zamawiać ze strony Tatcha UK oraz SpaceNK.
A teraz – coś, na
co wiele osób czekało! 🥳
Już
22 sierpnia Tatcha oficjalnie pojawi się w polskiej Sephorze,
co potwierdzono m.in. tutaj.
To świetny moment, by podzielić się moimi doświadczeniami, przypomnieć kilku pielęgnacyjnych ulubieńców i przedstawić Wam subiektywny przewodnik po produktach marki.
Moja pielęgnacyjna podróż z Tatchą – zapraszam!
Nowy początek z Tatchą – co wybrałam na start?
Moją przygodę z
Tatchą w nowej odsłonie rozpoczęłam od zakupu zestawu, który
pokazywałam przy tej okazji: Instagram.
W
jego skład wchodził pełnowymiarowy krem The
Dewy Skin Cream oraz
miniatury: The Dewy Serum
i Luminous Dewy Skin Mist.
Przy tej okazji warto podkreślić, że jeśli macie zdrową skórę, bez większych problemów, i poszukujecie komfortowej pielęgnacji w eleganckiej oprawie, to kosmetyki Tatcha zdecydowanie spełnią Wasze oczekiwania. To również świetna propozycja na prezent.
Dbałość o detale – od kartoników po funkcjonalne opakowania – sprawia, że korzystanie z tych produktów to czysta przyjemność. Również walory sensoryczne nie pozostają bez znaczenia: konsystencje i zapachy są przemyślane i dopracowane w każdym calu. Do tego pomysłowe i funkcjonalne umieszczenie szpatułek zwraca uwagę. O ile w przypadku kremów rzadko z tego korzystam, tak przy balsamie do oczyszczania twarzy już tak!Nie wiem jeszcze, jaka część oferty (lub czy całość) będzie dostępna w polskiej Sephorze, ale dobra wiadomość jest taka, że Tatcha oferuje miniatury (tzw. travel size) oraz zestawy w różnych konfiguracjach i rozmiarach. Warto zacząć właśnie od nich, by lepiej poznać działanie produktów i znaleźć coś dla siebie.
Który krem Tatcha wybrać? Moje doświadczenia i porównanie
W moim odczuciu najciekawszym produktem pod względem działania, właściwości i faktycznego wpływu na skórę jest Indigo Overnight Repair. To kosmetyk, na którym mogę polegać przez cały rok – zarówno jako samodzielny krem, jak i w połączeniu z ulubionym serum, esencją czy przy intensywniejszym stosowaniu składników aktywnych. To produkt uniwersalny i elastyczny, który świetnie wspiera skórę w różnych warunkach i etapach pielęgnacyjnych potrzeb.
Z kolei The Water Cream to jeden z najlepszych wyborów na lato – szczególnie w miejscach o wysokiej wilgotności. To lekka, wodna formuła, która może spokojnie konkurować z takimi produktami jak Pharmaceris A Hyaluro-Sensilium czy Peter Thomas Roth Water Drench Hyaluronic Cloud Cream. Pokochają ją zwłaszcza cery mieszane, tłuste, przetłuszczające się, a także te, które nie potrzebują (lub nie lubią) efektu okluzji. Co więcej, Tatcha stworzyła wyjątkowo komfortową wersję tej kategorii – konsystencja naprawdę wyróżnia się na tle konkurencji.Dla mnie to zdecydowanie sezonowy wybór, choć w tym roku postawiłam na PTR i… trochę żałuję.
The Dewy Skin Cream to przeciwieństwo The Water Cream – ma bogatą, gęstą konsystencję i zostawia efekt „dewy”, zgodny z nazwą. Z jednej strony bardzo mi się podoba, z drugiej – czuję lekki niedosyt względem deklarowanego działania. Być może wynika to z tego, że moja skóra w tamtym okresie miała inne potrzeby.Niedawno pojawiła się jego lżejsza wersja: The Dewy Milk Moisturizer, która wydaje się ciekawą opcją na lato, ale na razie wstrzymuję się z ostateczną opinią.
Natomiast do The Silk Cream na pewno nie wrócę. Ma piękną konsystencję, ale... nic poza tym. W mojej pielęgnacji nie widzę miejsca na kosmetyk, który wygląda świetnie, ale nie daje odczuwalnych efektów.
Wszystkie te kremy
oceniam przez pryzmat mojego faworyta – Indigo
Overnight Repair – bo choć
formuły i wykończenia są różne, to reakcja
skóry jest dla mnie
najważniejszym kryterium.
Marzy mi się, by w europejskiej
ofercie pojawił się jeszcze The
Indigo Calming Cream –
bardzo na niego czekam!
Oczyszczanie z Tatchą – co się sprawdziło, a co nie?
Peelingów enzymatycznych w proszku od Tatchy nie próbowałam. Mam pewien dystans do tego typu produktów po niezbyt udanym doświadczeniu sprzed lat. Obecnie stawiam na zupełnie inne formuły, a choć marka oferuje również wersje z kwasami, nie czuję potrzeby eksperymentowania.
Miałam za to okazję poznać The Matcha Cleanse – produkt rekomendowany jako odpowiedni dla każdego typu skóry. Niestety, dla mojej okazał się zbyt inwazyjny. Używałam go tylko okazjonalnie, po czym oddałam w inne ręce. To klasyczny żel oczyszczający, który – moim zdaniem – najlepiej sprawdzi się przy cerach tłustych i nadmiernie przetłuszczających się.Znacznie bardziej polubiłam The Rice Wash – gęsty krem o strukturze pianki, który w kontakcie z wodą przeobraża się w delikatny mus. Mimo pozytywnego pierwszego wrażenia, muszę z nim uważać ze względu na wyczuwalne pod palcami drobinki sproszkowanego pudru ryżowego. Teoretycznie nie ma efektu peelingującego, ale jednak cały czas czuję te drobinki pod palcami w chwili połączenia kosmetyku z wodą. Na plus, że nie wywołuje żadnych podrażnień i po użyciu skóra jest zmiękczona, odświeżona.The Camellia
Cleansing Oil, według
producenta, to produkt 2 w 1 – usuwa makijaż i jednocześnie
oczyszcza skórę. W praktyce u mnie wymagał zastosowania drugiego
etapu oczyszczania. Ma dość tłustą konsystencję, która dobrze
się emulguje, ale w tej kategorii cenowej znam kilka lepszych i
bardziej dopracowanych olejków. Posiada również delikatny
zapach.
Przy moim minimalistycznym makijażu i okazjonalnym
stosowaniu SPF liczyłam na więcej – produkt jest poprawny, ale
nie zapada w pamięć.
Jeśli chodzi o produkty z kategorii „funkcyjnej” (czyli skupionej na działaniu konkretnych składników i efektach pielęgnacyjnych), moją uwagę najbardziej przyciągnęło The Brightening Serum – głównie ze względu na jego konsystencję i sposób, w jaki zachowuje się na skórze. Jest bardzo lekkie, nie obciąża, świetnie współgra z innymi kosmetykami i – co ważne – po prostu sprawia przyjemność podczas stosowania. To chyba kluczowe hasło, które dobrze oddaje ducha pielęgnacji z Tatcha.
Być może kiedyś do
niego wrócę, choć patrząc szerzej na całą sekcję produktów
funkcyjnych mam wrażenie, że została ona opracowana w sposób dość
zachowawczy i skierowana do innego typu klienta niż ja. I to
oczywiście nic złego – nie wszyscy mają potrzebę zgłębiania
składu czy działania każdego składnika.
Ja jednak lubię
wiedzieć, za co płacę – i
chcę czuć, że kosmetyk faktycznie wnosi coś wartościowego do
mojej pielęgnacji. Po przetestowaniu kilku produktów z tej serii
nie widzę obecnie nic więcej dla siebie poza wspomnianym serum.
Kusił mnie również tint do ust, ale gdy odkryłam, że zawiera SPF, mój entuzjazm nieco opadł. Może kiedyś sięgnę po któryś z kolorów, ale muszę przyznać, że konkurencja w tej kategorii na mojej półce jest spora.
Polubiłam za to The Kissu Lip Mask – choć traktuję go raczej jako codzienny balsam do ust, a nie produkt silnie regenerujący czy odżywczy. Aktualnie używam wersji Plum Blossom, ale mimo że kolorowe edycje są kuszące, chyba nadal wolę klasyczną wersję.Plum Blossom pomimo że w opakowaniu bardziej przypomina kolorowy balsam do ust, to już po roztarciu i nałożeniu subtelnie je podkreśla, a efekt koloryzujący nie jest przesadnie nasycony. W każdym razie The Kissu Lip Mask wypada dużo lepiej niż przereklamowany Laneige, w mojej opinii :)
Na koniec – pielęgnacja ciała z serii Hinoki. Dla mnie zbędna. Owszem, doceniam kompozycje zapachowe i przyjemne formuły, ale… na tym kończy się moja sympatia. Małe pojemności, wysoka cena – to raczej propozycja prezentowa dla kogoś, kto naprawdę przepada za tego typu produktami.
Dla mnie – łatwa rezygnacja. :)
Zestawienie zamyka puder The Silk Setting Powder, który chodził mi po głowie od dawna. W końcu zdecydowałam się na miniaturę – pokazywałam ją przy tej okazji: link. Mimo upływu czasu moje zdanie o tym produkcie się nie zmieniło.
Według producenta to puder utrwalający, ale w mojej opinii sprawdza się wyłącznie jako puder wykończeniowy. Utrwalenie makijażu jest raczej przeciętne i bywa, że puder zachowuje się nieprzewidywalnie. W dobie ogromnego wyboru tego typu produktów, poprzeczka została zawieszona bardzo wysoko – a fakt, że jest pozbawiony talku i ładnie wygładza, to dziś standard oferowany przez wielu konkurentów.
Na sam koniec zostawiłam absolutnego ulubieńca, czyli cudowną mgiełkę Luminous Dewy Skin Mist. Przyznam, że długo uważałam ją za zbędny dodatek, choć od początku doceniałam rewelacyjny atomizer – aplikacja jest niesamowicie subtelna, równomierna i niemal niewyczuwalna. CUDO.Z czasem okazało się, że to nie tylko "ładna mgiełka", ale coś znacznie więcej. Jej działanie naprawdę mnie zaskoczyło i śmiało zasługuje na osobny wpis. Zdradzę tylko, że stała się nieodłączną częścią mojej pielęgnacji przez większość roku. Latem używam jej sporadycznie – głównie wspomagająco – ale już od wczesnej jesieni aż do późnej wiosny nie wyobrażam sobie bez niej dnia. Nie nazwę jej „must have”, bo wszystko zależy od indywidualnych preferencji, potrzeb i kondycji skóry, ale w moim przypadku wielokrotnie ratowała sytuację – czy to przez klimatyzację, czy inne czynniki zewnętrzne.
Tak wygląda moja dotychczasowa przygoda z Tatcha. Czy będzie miała kolejne rozdziały? Czas pokaże 😊
Ciekawa jestem, który produkt zainteresował Was najbardziej? A może macie już własne doświadczenia z ofertą Tatcha?
A jeśli nic Was nie przekonuje – to też w porządku! Mam nadzieję, że mimo wszystko miło spędziliście kilka chwil z moim wpisem 😊💜
Pozdrawiam serdecznie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Entuzjastka świadomej i skutecznej pielęgnacji. Działająca niekomercyjne i hobbystycznie. Jest to jedna z moich stref relaksu :) Poznaj mój świat określany przez potrzeby skóry/rosacea w remisji. Od dawna nie gonię kosmetycznego króliczka, nie testuję TYLKO sprawdzam i
dopasowuję poszczególne elementy, by całość była spójna.
1001 Pasji, to wiele stron jednej kobiety <3
#freefromPR
Dziękuję za wszystkie Wasze komentarze, każdy z nich sprawia że TO miejsce ożywa dzięki WAM!
Jeżeli jeśli chcesz zaprosić mnie na swoją stronę, nie wklejaj linków w komentarzach. W wolnej chwili zajrzę z chęcią do Ciebie :)
Zastrzegam sobie prawo do usunięcia reklamowych postów, które zostaną zamieszczone bez mojej zgody.