Od dzisiaj do pierwszej połowy października włącznie, na
łamach 1001 Pasji przeczytacie o pierwszych wrażeniach ze stosowania poniższego
pakietu kosmetyków Lily Lolo, który pochodzi od bezpośredniego dystrybutora
marki na terenie Polski firmy Costasy. Na
pełne recenzje przyjdzie poczekać, lubię mieć komfort na poznanie produktu z
każdej możliwej strony i tak naprawdę CZAS odgrywa jedną z głównych ról podczas
przygotowywania recenzji. Jest to ważne, ponieważ zobowiązałam się, by przed
upływem dwóch miesięcy opisać otrzymany zestaw. Detal, który ma znaczenie.
Produkty Lily Lolo przeszły metamorfozę od strony opakowań,
powiększenia oferty itd. Dlatego też zdecydowałam się dać marce drugą szansę i
wypróbować to i owo. Z poprzedniej serii mam w swoich zasobach prasowane cienie
Shrinking Violet /prezentacja/
które skutecznie odwiodły mnie od kolejnych zakupów. Na szczęście już ich nie
ma w ofercie ;) Dlatego też poniższy zestaw stanowi próbę oswojenia Lily Lolo
na nowo. Czy się uda? Zobaczymy.
Zapraszam do dalszej części.
Z racji, że moja przygoda z kosmetykami mineralnymi jest
zamknięta postawiłam na produkty, które z powodzeniem wykorzystam na co dzień,
a co więcej są w formie prasowanej, ma to szczególne znaczenie dla różów i
cieni. Nie będę zachwycać się nad kartonikami, stylistyką opakowań itd.
aczkolwiek jest ona znacznie przyjemniejsza od tego, co było ;) A to, co w
mojej ocenie mogłoby zostać dopracowane przez markę pozostawię na późniejsze
rozważania.
Zestaw składa się z siedmiu produktów:
Flawless Matte,
matujący puder wykańczający. Od razu muszę dodać, że zrobił na mnie bardzo
dobre wrażenie i od chwili kiedy go otrzymałam wykorzystuję go na co dzień.
Inne pudry poszły w odstawkę. Dobry omen :D
Truffle Shuffle,
prasowany cień do powiek. Nie mogłam oprzeć się temu odcieniowi. Szalenie lubię
takie barwy w codziennym makijażu. Jest potencjał.
Blush Brush &
Bronzer Brush, to wynik moich dalszych poszukiwań idealnych pędzli z tych
kategorii. Ciężko powiedzieć jakie okażą się moje wnioski. Na chwilę obecną
pędzle budzą we mnie mieszane emocje, zwłaszcza wariant do różu.
Burst Your Bubble
& In The Pink, prasowane róże do policzków. Na stronie Costasy widnieje
opis, że Burst Your Bubble, to matowy odcień cukierkowego różu. No nie wiem....
mój odbiór koloru jest inny*. Na pewno nie jest cukierkowy i bliżej do koralu z
łososiowymi tonami. Zdecydowanie „zgaszony”. Za to bardziej In The Pink bliżej
takiemu opisowi ;) Proszę poniżej zobaczyć.
Próbka koloru Burst
Your Bubble na opuszku palca za wiele nie powie, ba! Zlewa się z kolorem
mojej skóry na tyle, że nie byłam pewna, czy coś w ogóle tam nałożyłam ;) W
przypadku In The Pink już jest
inaczej. Obra róże są mocno sprasowane, dość twarde i nadal szukam idealnego
pędzla do ich aplikacji. No i zapach, bardzo specyficzny... Olejowa mieszanka w
składzie nie każdemu może przypaść do gustu. Na plus opakowanie i funkcjonalne
lusterko. Jednak uwaga na paznokcie podczas otwierania ;)
Kolory, to bezpieczne
odcienie. Trudno sobie nimi zrobić krzywdę, na obecną chwilę kiedy moja
twarz jest nieco smagnięta słońcem muszę postarać się, by kolor był widoczny.
Myślę, że za parę tygodni ta sytuacja może uleć zmianie. Na razie jest we mnie
umiarkowany entuzjazm.
English Rose,
naturalny błyszczyk do ust. Długo zastanawiałam się nad pomadką, lecz zbyt duża
rozpiętość kolorystyczna pomiędzy słoczami utwierdziła mnie w przekonaniu, że
nie warto ryzykować. No i spotkanie z błyszczykiem jednoznacznie przekreśliło
kolejne próby.
Kolor na plus,
kojarzy mi się z lubianym Candy Shimmer Lip Perfector, natomiast pozostała
charakterystyka już jakby mniej ;)
Posmak czekolady? (wg opisu KLIK)
Absolutnie nie, jeżeli ktoś miał okazję poznać smak oleju rycynowego który
notabene jest w czołówce INCI będzie wiedział o czym piszę. Zapach na tak,
walory smakowe na nie. Ładnie wygląda na ustach, dodaje świeżości. Do tego
wygodny aplikator w postaci pacynki. Dam mu szansę, lecz nie zdecyduję się na
zakup innego wariantu a pomadki odpuszczam.
Najbardziej byłam ciekawa pędzli, cienia i różów. Pozostałe
kosmetyki nie wywołały we mnie aż takiego ducha przygody ;) Natomiast na chwilę
obecną, na bazie pierwszych wrażeń śmiem twierdzić, że Flawless Matte i Truffle Shuffle, to tzw. „czarne konie” w tej
grupie.
Chcecie więcej? :)
Jeżeli tak, to zapraszam na kolejne części z cyklu Lily
Lolo.
Jakie są Wasze
doświadczenia z marką Lily Lolo oraz kosmetykami mineralnymi?
Miłego dnia :)
*wszystkie słocze były robione w świetle dziennym na
zewnątrz podczas umiarkowanego zachmurzenia. Ustawieniu manualne, aparat Panasonic
DMC FZ100, długość ogniskowej 16.8mm, czas ekspozycji 1/1600s, F3.4 Jedyną
ingerencją w zdjęcia było skadrowanie i podbicie tła za pomocą Microsoft Office
Picture Manager.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Entuzjastka świadomej i skutecznej pielęgnacji. Działająca niekomercyjne i hobbystycznie. Jest to jedna z moich stref relaksu :) Poznaj mój świat określany przez potrzeby skóry/rosacea w remisji. Od dawna nie gonię kosmetycznego króliczka, nie testuję TYLKO sprawdzam i
dopasowuję poszczególne elementy, by całość była spójna.
1001 Pasji, to wiele stron jednej kobiety <3
#freefromPR
Dziękuję za wszystkie Wasze komentarze, każdy z nich sprawia że TO miejsce ożywa dzięki WAM!
Jeżeli jeśli chcesz zaprosić mnie na swoją stronę, nie wklejaj linków w komentarzach. W wolnej chwili zajrzę z chęcią do Ciebie :)
Zastrzegam sobie prawo do usunięcia reklamowych postów, które zostaną zamieszczone bez mojej zgody.