Wakacyjny klimat 🌿💚 YSL Lash Clash Extreme Volume Mascara w odcieniu 03 Scandalous Green

 

Przez część lata i kawałek jesieni z przyjemnością sięgałam po zielony tusz do rzęs. Z niecierpliwością czekałam na premierę nowej odsłony Lash Clash i dziś dzielę się swoimi wrażeniami. Jeśli chodzi o formułę, praktycznie nie różni się od wcześniej opisywanej wersji 02 Brown — recenzja — choć pod kilkoma względami potrafiła mnie zaskoczyć. Zapraszam do dalszej części wpisu.

Jednym z największych jej atutów jest kolor: mocny, nasycony, zmieniający się w zależności od światła. Bywa intensywnie zielony, trawiasty, a czasem niemal szmaragdowy. Nigdy wcześniej nie spotkałam takiego odcienia — prawdziwy kameleon. Już jedna warstwa daje wyrazisty efekt, a tusz równomiernie rozkłada się na rzęsach. Kolorowe maskary lubię od lat i przetestowałam ich sporo — najlepiej wspominam te z MAC. Poprzednie edycje YSL bywały różne pod względem nasycenia, ale ta naprawdę zrobiła na mnie wrażenie.

Najczęściej noszę kolorowe tusze solo lub w zestawieniu z kreską w zbliżonym odcieniu. Latem uwielbiam monochromatyczne makijaże. Tym razem sięgnęłam po Victoria Beckham Beauty Satin Kajal Liner w odcieniu Jeans. Do zdjęć użyłam jej bardzo delikatnie — zależało mi, by główną rolę grał tusz.

Demakijaż tej wersji Lash Clash okazał się bardziej wymagający ze względu na intensywny pigment. Zwykle nakładałam dwie warstwy, które trzeba było dobrze rozpuścić przed usunięciem. Próby pomijania dwufazówki kończyły się średnio — balsam/masełko wymagały dobrego połączenia z tuszem na rzęsach i miałam wrażenie, że taki sposób pogarszam ich kondycję. Ostatecznie wróciłam do klasycznego demakijażu dwufazowego, bo przy tej formule była to najskuteczniejsza metoda.

Z ciekawości obserwowałam również, czy zielona wersja zachowuje się podobnie do brązu i rzeczywiście — pod względem formuły i pigmentacji jest spójna, co bardzo doceniam. Natomiast pojawił się inny problem, którego nie udało mi się rozwikłać. Od czasu do czasu tusz odbijał się pod dolną linią rzęs, zawsze w tym samym miejscu, bliżej wewnętrznego kącika oka. Testowałam różne połączenia: z pudrem, bez pudru, z mgiełkami, bez mgiełek, z różnymi korektorami i pielęgnacją. Z SPF rozumiem — to się zdarza — ale przy podstawowej pielęgnacji było to już irytujące. Nie znalazłam winowajcy, choć widziałam w sieci podobne opinie. Niewyjaśniona zagadka:D

Warto też wspomnieć, że tusz dość szybko gęstnieje. To akurat kojarzy mi się z wieloma maskarami YSL. O ile brąz zużyłam bez problemu w ciągu 6-miesięcznego PAO, tak przy zieleni było już trudniej. W teorii nadal mogę jej używać, ale tylko w jednej warstwie i dość szybko — jeśli zacznie zasychać, druga warstwa prowadzi do kruszenia. Nie jest to dla mnie kluczowy problem, bo staram się używać maskary maksymalnie przez 3 miesiące, ale chciałam sprawdzić, jak wygląda sytuacja w tym wypadku.

Długo zastanawiałam się, czy po takich przebojach kupić nowy odcień 05 Sassy Burgundy. Ostatecznie — tak. W międzyczasie dostałam miniaturę Lash Clash w klasycznej czerni i uznałam, że to świetny moment, by uporządkować wrażenia i przygotować podsumowanie tej maskary.

Podoba mi się sama formuła i efekty, jakie daje na moich rzęsach. Jednak do zieleni raczej nie wrócę. Jest piękna, zachwycająca, ale ciągłe kontrolowanie, czy odbiła się pod okiem, było męczące. Przy tej cenie — nieakceptowalne.

Na dziś tyle. Trzymajmy kciuki za dalsze testy! :)

Pozdrawiam, pa!