Akcja zerowanie, czyli kosmetyczne odgruzowanie. Minirecenzje w pigułce.

 

Postanowiłam zmienić format tego cyklu i przenieść z Instagrama na łamy bloga, by wykorzystać tę przestrzeń jeszcze lepiej. Ułatwia to również szybki dostęp do określonych informacji, a po drugie, dzięki wyszukiwarce życie staje się łatwiejsze :)

Akcja zerowanie pojawi się od teraz w innej wersji. Nie będzie to jedynie przegląd „śmieci”, ale przede wszystkim krótsze bądź dłuższe podsumowanie danego produktu. Dla tych regularnie pojawiających się będzie dołączony link do istniejących już recenzji, by niepotrzebnie się nie rozpisywać.

Zmiany te mają ścisłe powiązane z tym, co też podlega przeobrażeniom w mojej pielęgnacji, podejściu do niej oraz dopasowaniu do bieżącej sytuacji. Cały ubiegły rok mogę określić w jeden sposób – REORGANIZACJA. Z jednej strony wymusiło ją życie, a z drugiej, czynniki zewnętrzne wpływające na moje postrzeganie świata „beauty” w wirtualnej przestrzeni. Dążę do tego, by moja pielęgnacja była jeszcze lepiej dopasowana i jednocześnie przeszła pewnego rodzaju lifting. Co też zresztą się już prawie udało doprowadzić do końca. W każdym razie temat będę jeszcze rozwijać.

Zapraszam na przegląd kosmetycznego odgruzowania :D

Produkty przy których widnieje symbol * - oznaczają prezent, wymianę handlową (produkty z tej puli, to albo coś, co dostałam lub pochodzą z zakupów na życzenie w ramach wymian handlowych. Dzięki temu mam dostęp do różnych opcji.)

Demakijaż i mycie twarzy. Dla mnie to z reguły DWA etapy, przy czym z reguły demakijaż oczu odbywa się oddzielnym produktem. Bardzo rzadko jest inaczej, a jeżeli tak się dzieje, to uzależnione jest to od rodzaju makijażu/filtrów itd. O czym za chwilę :) Dwuetapowe oczyszczanie wykonuję wyłącznie wieczorem, wtedy też pojawia się połączenie dwóch produktów bądź wykorzystuję jeden ale podwójnie. Wszystko zależy od tego, co należy usunąć.

Rano bardzo rzadko sięgam po detergent. Najczęściej wystarcza mi sama woda. A jeżeli już w porannej pielęgnacji pojawia się jakiś myjek, to najczęściej sprawdzam jego właściwości bądź istnieją inne ku temu powody.

*Ole Hendriksen Truth Juice Daily Cleanser – zwyczajny i niczym nie wyróżniający się czyścik o konsystencji żelo-kremu. Niezbyt go polubiłam i zużyłam do mycia ciała pod prysznicem.

*Alkmie Just undo it, pielęgnujący balsam do demakijażu – właściwości na plus (pomijając intensywny zapach, dziwny dodatek kolorystyczny w postaci perłowo różowej poświaty) jednak opakowanie/dozownik stanowi absolutne nieporozumienie. Balsam jest gęsty i zwarty, pompka z trudem zaciąga produkt, który w połowie opakowanie staje się wręcz niemożliwy do wydobycia. Świetnie emulguje (formuła balm to milk). Działa szybko i skutecznie. Gładko sunie po skórze, dobrze rozpuszcza kosmetyki kolorowe. Świetna opcja na pierwszy etap, ale również jako jeden produkt do dwóch etapów. Po zmyciu skóra jest oczyszczona, odświeżona i zmiękczona. Nie ściąga jej, ani też nie pozostawia żadnego filmu. Jednorazowa przygoda :)

Pharmaceris A Puri-Sensilium, pianka myjąca do twarzy i oczu. Jest to jedna z niewielu drogeryjnych pianek, którą uwielbiam. Nie zawiera kompozycji zapachowej, posiada bardzo komfortową kremową konsystencję, która gładko sunie na skórze i wspaniale rozpuszcza kosmetyki kolorowe oraz filtry. Bez większego problemu radzi sobie z podstawowymi kosmetykami kolorowymi do oczu i nie podrażnia ich podczas demakijażu. Jestem w stanie tym produktem zapewnić pełen demakijaż i oczyszczanie oraz w razie potrzeby wykorzystać również rano. Nie przepadam za żelem z tej linii, ale pianka to sprawia, że chcę do niej wracać. Perełka za grosze!

Basiclab Micellis Dermatologiczna Emulsja Myjąca do skóry ultrawrażliwej. W życiu nie pomyślałabym, że nadjedzie taki moment, w którym kupię cokolwiek jeszcze z oferty Basiclab z własnej woli :D Jakie TO dobre! Tutaj pojawi się pełna recenzja, bo w pełni na nią zasługuje.

Dr. Sam's Flawless Cleanser. JEDEN z tych produktów, który ROBI różnicę :) Brak bajeranckiego opakowania, składników których nazwy trudno wymówić lub zapamiętać, brak składników zapachowych, nie pieni się, nie obiecuje wielozadaniowego działania, ani też nie jest nachalnie promowany przez mniejsze lub większe gwiazdki Internetów. Zwyczajny aż do granic niemożliwości, za którym stoi angielska dermatolog Sam Bunting promująca rozwiązania związane z barierą naskórkową. Ona też nie jest zwolenniczką dwuetapowego oczyszczania.

Długo nie doceniałam tego żelu. A konsystencja jest fantastyczna, gęsta, zwarta i miękko sunie podczas aplikacji (czy to na skórze suchej lub wilgotnej). Niezwykle delikatny i skuteczny. Używam do mycia twarzy, ale ciała, zwłaszcza gdy mam mocno przesuszoną skórę lub pojawiają się sygnały o nadchodzących podrażnieniach, zmianach atopowo-łuszczycowych.

Rano używam głównie wody, czasami wyłącznie wody termalnej, wszystko zależy od kondycji skóry. Detergent w porannym schemacie występuje u mnie coraz rzadziej bądź okazjonalnie. ZA to wieczorne oczyszczanie zależy od rodzaju użytych filtrów, kolorówki itd. JEDNAK zrobiłam pewien eksperyment podczas intensywnej pielęgnacji. Okazało się, że Flawless Cleanser używany samodzielnie jako produkt w dwuetapowym oczyszczaniu radzi sobie doskonale (demakijaż + oczyszczanie). Bez większego problemu rozpuszcza i usuwa filtry oraz kolorówkę. Do demakijażu oczu zachowałam dwufazę, jednak pozostałości usuwałam żelem i tym samym wykonywałam mały masaż skupiający się na oczach oraz rzęsach (to dodatkowe mycie rzęs/oczu wpłynęło na większy komfort związany z zespołem suchego oka). Skóra po umyciu jest miękka, przyjemna w dotyku. Brak efektu ściągnięcia lub podrażnienia. Nawet w okresie uwrażliwienia była mniej reaktywna, zaczerwieniona. Ogromnie komfortowy kosmetyk i śmiało mogę powiedzieć, że stał się jednym z największych faworytów w swoim przedziale :)

Minus - opakowanie. Pod koniec najlepiej przełożyć żel do pojemnika, ponieważ pompka nie zaciąga produktu i coraz gorzej go wydobyć.


*Medik8 Gentle Cleanse Hydrating Rosemary Foam. MOCNO przeciętny produkt, który jest drogi i niczym szczególnym się nie wyróżnia. Ot, kolejna pianka do mycia twarzy, w której nawet zapach rozmarynu jest jakiś taki nijaki...

Back To Comfort Pyretrin-D Micelarna emulsja do mycia twarzy & Micelarna Pianka do mycia twarzy. Moje spotkanie z tymi dwoma produktami to jedno wielkie OCH I ACH. Zaczynając od zapachu, to JAK można „ograć” aromat olejku z drzewa herbacianego i jednocześnie opracować formuły, które stają się czystą rozkoszą w kontakcie ze skórą, właściwościami i efektami. Będą kolejne zakupy oraz pełne recenzje!

*Kireskin Cleansing Gel. Wg producenta jest to żel oczyszczający, którym można zmywać makijaż i jednocześnie myć twarz. U mnie na razie spełnia tę drugą funkcję. Zaliczyłabym go przede wszystkim do kategorii tzw. melting cleanser z racji składu, właściwości i zachowania podczas używania. Nie jest to klasyczny żel. Bliżej mu do Oskia Renaissance Cleansing Gel, Merumaya Melting Cleansing Balm czy polskiego produktu PRO XN Recovery Cleansing Oil (recenzja na blogu). Kireskin nie posiada tak mocno skoncentrowanej oleistej bazy, jak np. Oskia. Jest delikatny, zdecydowanie żelowy o gładkiej konsystencji. Wg zaleceń należy rozprowadzić porcję kosmetyku w wilgotnych dłoniach (już na tym etapie czuć działanie oczyszczające oraz odświeżające), po czym połączyć z wodą (genialnie emulguje) i spłukać. I teraz dzieje się magia na mojej skórze! Staje się ona niesamowicie wygładzona, ukojona, pory są zwężone, koloryt ujednolicony. Odczuwalne zmiękczenie, żadnego ściągnięcia bądź innego dyskomfortu. Z jednej strony jego właściwości przypominają mi jedną z moich ukochanych masek NIOD Mastic Must (która została szczegółowo opisana na profilu) z tą różnicą, że mają inne składniki/przeznaczenie i czas zastosowania. No i MM daje mocniejsze działanie regulujące. Kireskin również o tym zapewnia i na pewno odniosę się do tego po dłuższym i regularnym używaniu.

Najbardziej irytuje mnie absolutnie niepraktyczne opakowanie. Metalowa tuba i mini zakrętka doprowadzają mnie do szaleństwa, zwłaszcza że NALEŻY pamiętać, by produkt w żadnym wypadku nie miał kontaktu z wodą. Opakowanie, nieporozumienie. Najchętniej wsadziłabym go w air less lub klasyczną tubę ze sztucznego tworzywa i w nosie mam aspiracje do trendu "less waste". Słaba ocena na linii pojemność/wydajność/cena. 100 ml kosztuje 85 zł, można trafić na promocje różnego rodzaju, lecz to wciąż dość drogi produkt, który szybko się kończy. To są moje największe zarzuty, ale jak widać, kupiłam kolejne opakowanie. Gdyby JEDNAK, ten żel miał być moim podstawowym produktem do oczyszczania twarzy (bez względu na ilość etapów oraz dobór produktów), to zwyczajnie można zbankrutować ;)

Jako dodatek do JUŻ funkcjonującej pielęgnacji, prezent dla fanki dobrej pielęgnacji, w poszukiwaniu nowości itd. JAK najbardziej tak. Czy wrócę ponownie? Trudno powiedzieć, ale pewnie tak. Dlaczego? Na rynku nie ma zbyt wielkiego wyboru pośród tej kategorii i dodatkowo nadal jestem pod wrażeniem jego właściwości.


Eeny Meeny Żel do mycia niskopieniący. Jest to kolejne moje spotkanie z asortymentem firmy i na pewno wrócę do tego żelu. W mojej opinii jest DOSKONAŁY! Poza właściwościami samego produktu posiada przemyślane opakowanie i dozownik. To lubię! Bardzo łagodny, skuteczny i z przyjemnością używałam do twarzy oraz ciała.

Creature of Habit Gentle Daily Cleansing Balm, oil to milk formula. Żelowy balsam do demakijażu, który świetnie łączy się z wodą i jest skuteczny. Szklany słoik, dbałość o detale sprawiają, że to świetna opcja na prezent. Będę chciała pokazać go z bliska.



Clinique Take The Day Off Make Up Remover for Lids, Lashes & Lips all Skin Types. Po długim czasie wróciłam do korzeni, a wszystko za sprawę pandemii i ograniczonej dostępności. Na nowo odkryłam JAKIE to dobre i Clinique tą serią nie zawodzi. Ta dwufaza to mój nr 1, ponieważ jest skuteczna, posiada dobrą dostępność i spełnia wszystkie moje kryteria. Nie podrażnia oczu, nie zostawia na nich efektu mgły, rewelacyjnie radzi sobie z różnymi formułami kosmetyków.


Pielęgnacja ciała.


W tej kategorii zobaczycie przede wszystkim dużo produktów przeznaczonych dla skóry suchej, bardzo suchej oraz z problemami dermatologicznymi (łuszczyca oraz zmiany na tle atopowym), ze skłonnością do podrażnień. Natomiast kiedy mogę chętnie sięgam i korzystam bez limitu z produktów, które posiadają kompozycje zapachowe. To moje umilacze. Moje małe przyjemności :)

Eucerin pH5 Shower Oil. To jest coś w stylu TOPIALYSE Face & Body Emulsifying Micellar Oil Wash z tym, że Eucerin ma dużo przyjemniejszy dla mnie zapach oraz fantastyczną konsystencję. Jest ona gęsta i bardzo skoncentrowana, co też przekłada się na jego wydajność. Świetnie łączy się z wodą (piana przypomina kremowy mus) a po zmyciu pozostawia skórę niesamowicie zmiękczoną i ukojoną. Dla bardzo suchej skóry to prawdziwe zbawienie. Używam go zazwyczaj pod prysznicem, do mycia rąk. Niezbyt nadaje się do demakijażu, ale też tego producent nie zaleca więc się nie czepiam. Pomimo, że SVR jest dużo bardziej wielofunkcyjny, to bardziej wolę Eucerin. Zaznaczę tylko, że odnoszę się do SVR przed reformulacją i zmianą szaty graficznej. Tego w nowej odsłonie jeszcze nie kupowałam.

QV Gentle Wash. Zawiera 15% gliceryny i jest dla mojej skóry zbawieniem. CUDO! Bardzo lubię używać do mycia twarzy oraz ciała i oceniam dużo lepiej niż mocno reklamowany CeraVe Hydrating Cleanser, który przed erą Gentle Wash chętnie kupowałam. Jak widać, ZAWSZE może wydarzyć się coś lepszego :) Cudownie kremowa konsystencja bez dodatków zapachowych.

Original Source Juicy Mango. Bardzo lubię żele OS i wybaczam, że zamiast soczystego mango dostałam aromat zbliżony do cukierków multiwaminowych a marakują w tle ;)

*Bath & Body Works Japanese Cherry Blossom Gentle Foaming Hand Soap. Moi ludzie wiedzą, że uwielbiam ofertę BBW a linia Cherry Blossom opętała moje zmysły. Samo mydło w piance oceniam na plus, choć większość z nich potrafi przesuszać skórę dłoni. Jednak TE zapachy!

Provag Specjalistyczna emulsja do higieny intymnej. Dobra, skuteczna i wywiązuje się z obietnic producenta. Na pewno zobaczycie ją tutaj nie raz.

4 Szpaki Liquid Soap Spicy Cola. Ktoś kiedyś zwrócił moją uwagę na ten produkt i obiecałam sobie, że jeżeli będzie okazja kupię. Korzenna Cola kusiła swoim opisem :) Co prawda nie do końca ona jest dla mnie typowo korzenna, ale i tak aromat oraz właściwości sprawiają, że planuję zakup kolejnej butelki. Rewelacyjnie spisuje się jako mydło kuchenne. Wspaniale usuwa niechciane zapachy ze skóry dłoni. Jedynym minusem w mojej ocenie jest szklana butelka. Mało praktyczne oraz poręczne. Jest to zarazem chyba jedyny produkt 4 Szpaków, który polubiłam i chcę kupić po raz kolejny. Zastanawiam się również nad innymi wariantami tych mydeł.

Neom Super Shower Power Body Ceanser Speramint, Rosemary & Eucalyptus. Gwiazda sezonu letniego, jeżeli chodzi o produkty do mycia ciała. Jestem wielką fanką miętowych aromatów, ale prawdziwej mięty, dlatego też z przyjemnością w trakcie lata sięgam po kosmetyki z jej udziałem. Kiedyś, dawno temu Madara miała super żel pod prysznic. Świetnie wypada żel Nirvana z Antipodes. Za to w tym roku zdecydowałam się na zakup nowości z Neom.

Jest BOSKO! MOCNO miętowy, z dużą dozą eukaliptusa w otoczeniu rozmarynu. Zapach to naprawdę skondensowana mięta, która nadaje mnóstwa świeżości, delikatnego efektu chłodzenia. U W I E L B I A M!

Co prawda nie przesadzałabym z właściwościami pielęgnującymi, o jakich zapewnia producent :D Trochę popłynęli z obietnicami, ale dobrze wywiązuje się z walorów oczyszczających i relaksujących.

Posiada ciekawą konsystencję, która kojarzy się z formą odżywki. Nie za gęsta, nie za rzadka, coś jak rozwodniony krem. Posiada bardzo dobrą przyczepność, gładko rozprowadza się na skórze. Nie wytwarza piany, bardziej mus w kontakcie z wodą.

Największą zaletą jest ZAPACH oraz uczucie orzeźwienia.

Z uwagi na składniki uważałabym na okolice intymne z oczywistych względów oraz jeżeli na skórze występują drobne skaleczenia, to również nie używałabym go w tym czasie.

Mawawo żel do mycia ciała Sweet Temptation. Rozczarowanie na całej linii. Zapach bardzo słaby, właściwości takie sobie. Na tyle, że po każdorazowym użyciu czułam ściągniętą skórę.

Gilette Satin Care Olay Violet Swirl. Żel w piance do golenia do którego wracam od lat. Rodzaje bywają różne, ale jestem przywiązana do firmy i tej serii :)

*Bath & Body Works Brown Sugar & Fig 24 hour moisture Ultra Shea Body Cream. Kremy do ciała z BBW są moimi ulubionymi od wielu lat. Sięgam po nie z ogromną przyjemnością i lubię za połączenie pielęgnacji z walorami uprzyjemniającymi używanie (konsystencja/zapach i zachowanie na skórze).

*Lirene Natura Eco Balsam do ciała Len & Olej z konopi/nawilżenie. Wydawało mi się, że będzie to dobra opcja dla suchej skóry. Jednak dość lekka konsystencja, która bardziej przypominała mleczko niż balsam nie zostawiała zbyt odczuwalnego nawilżenia. Zużyłam jako krem do rąk. A tutaj z kolei nie mam większych wymagań, więc było OK.

Australian Gold Hemp Nation White Peach & Hibiscus. Dorzuciłam do koszyka, gdy kupowałam z tej firmy ich kultowy filtr do twarzy i OMG – jakie to dobre! Super zapach, niezwykle ciekawa konsystencja (żelowy budyń), która szybko się wchłania i pozostawia niewidzialny woal na skórze. Opakowanie i dozownik na PLUS. Zdecydowanie do powtórzenia.

Krave Beauty Great Body Relief. Pozornie lekka formuła szybko pokazuje swoją MOC. Jest lekko, ale treściwie plus szybko się wchłania i pozostawia odczuwalne uczucie nawilżenia, natłuszczenia, zmiękczenia pomiędzy aplikacjami. Przypomina średnio gęstą emulsję, którą na skórze rozprowadza się gładko i bez problemów. Początkowo zakładałam, że to będzie balsam do stosowania wyłącznie latem, ale okazało się inaczej. Opakowanie na plus. Tuba jest wykonana z dość miękkiego tworzywa, które nie sprawia problemów pod koniec używania. Co więcej, konsystencja balsamu gładko spływa po ściankach opakowania i rozcięłam wyłącznie po to, by wydobyć końcówkę produktu. Na pewno będę chciała do niego wrócić.

Biologique Recherche Emulsion Originelle Regenerante Corps/Emulsja regenerująca do skóry suchej. Absurdalna cena względem pojemności oraz wydajności, w końcu to produkt do ciała, a jednak zrobił na mnie bardzo duże wrażenie. Wracam do niego w krytycznych okresach, ponieważ dla chorej skóry jest niczym kojąco-ochronny plaster przynoszący natychmiastową ulgę. Kiedy skóra już wróci do równowag, w tej materii zaspokaja mnie oferta apteczna oraz określone grono ulubieńców. Dlaczego więc emulsja Biologique Recherche jest dla mnie taka ważna?

Z racji konsystencji, to bardziej dla mnie balsam niż emulsja, który gładko sunie po skórze, ale pod palcami czuć jego treściwą formułę. Nie rozmazuje się, szybko odparowuje, pozostawiając skórę ukojoną, zmiękczoną, nawilżoną, wyrównuje koloryt. A co najważniejsze ten efekt jest odczuwalny pomiędzy aplikacjami i dość szybko poprawia kondycję skóry. Nie zawiera kompozycji zapachowej, jednak jak przystało na BR, zapach jest specyficzny. Na szczęście szybko zanika. Doceniam za właściwości oraz działanie. Spełnia również działanie wielozadaniowe, bo bez problemu mogę używać do twarzy, ciała, dłoni lub punktowo. Dla mojej skóry dysfunkcyjnej spełnia swoje zadanie.

La Roche Posay Lipikar Lait (mleczko). Lekkie ale zarazem treściwe. Z chęcią do niego wracam w okresach, gdy w ramach rotacji potrzebuję silniejszej okluzji. Nie każdy polubi jego zapach. Mnie się podoba. Doceniam właściwości, szczególnie gdy skóra jest mocno przesuszona. Natomiast moim wielkim faworytem jest poniżej opisany Lipikar.

La Roche Posay Lipikar Moisturising BodyBalm AP+M. To przede wszystkim wielozadaniowy kosmetyk, który lubię używać do ciała, twarzy, rąk, stóp przez cały rok. Od chwili reformulacji, a jest to już kilka ładnych lat, chętnie kupuję regularnie. Często korzystam z opcji w stylu 3 za 2 lub kup jeden a drugi gratis itd. Bardzo komfortowa konsystencja pozbawiona lepkości oraz tłustości pozostawia skórę ukojoną, zmiękczoną, delikatnie natłuszczoną. To jest również jeden z lepszych produktów ze względu na zmiany łuszczycowe.

U W I E L B I A M <3


Mawawo balsam do ciała Shealicious. NAJWIĘKSZYM atutem jest ZAPACH! Wg producenta pachnie ciastem cytrynowym, jednak ja poszłabym o krok dalej :)) Zazwyczaj ciasta cytrynowe mają w sobie określoną dosłowność, czyli dominuje w nich cytryna i koniec. Mniej bądź bardziej. Mawawo opracowało kompozycję, która jest inna. W opakowaniu oraz podczas rozsmarowywania na skórze czuję mocno i wyraźnie zaznaczone masło kakaowe, które jest przełamane cytryną i migdałami. Przywołuje mi ona smak i zapach biszkoptu nasączonego aromatem migdałowym ze skórką z cytryny oraz polewą czekoladową. Dopiero na skórze wybija ciasto cytrynowe, dla którego tłem staje się czekoladowo-migdałowy duet. Dla mnie to prawdziwie pachnący majstersztyk, który niczym perfumy daje nam początek, rozwinięcie oraz zamknięcie. Aromat nie męczy, nie przytłacza. Komfortowo otula. Blisko-skórny. Przechodzi na garderobę, pościel. Jest pysznie!

Sama konsystencja również zachwyca, gęsta i zwarta, lecz na skórze sunie jak marzenie. Pozostawia delikatny film na skórze, ale pozbawionym okluzyjnej tłustości oraz lepkości. Z powodzeniem używałam rano, jak i wieczorem.

Jedyne co bym zmieniła, to pozbyła się ze składu oleju kokosowego i wymieniła go na coś innego.

Gdzie jest haczyk? Jak dla mnie we właściwościach. Nie czuję tego głębokiego nawilżenia, o którym zapewnia producent. Jak dla mnie to przeciętne działanie i przy regularnym stosowaniu widziałam, że skóra może nie tyle, że ulega przesuszeniu, ile pojawiają się tego pierwsze oznaki. Jeżeli firma pomyśli o reformulacji, to z chęcią poznam nową odsłonę.

Mokosh Balsam do ciała Czekolada z wiśnią. Balsamy do ciała Mokosh mają jedną ogromną zaletę, kompozycje zapachowe a zaraz po nich właściwości pielęgnujące. Najczęściej wracam do wariantu Żurawina, ale muszę przyznać, że Czekolada z wiśnią nie jest tak intensywna dzięki czemu bez problemu sięgałam po niego każdego dnia. Dobrze nawilża, natłuszcza i zmiękcza skórę. W ciągu dnia jest odczuwalny komfort, poza tym bez problemu można go nałożyć i od razu się ubierać, czy to rano bądź wieczorem. Minusem dla mnie są opakowania. Nie przepadam za tymi szklanymi słoikami, zwłaszcza pod koniec używania coraz trudniej wybiera się kosmetyk. Natomiast pomijając tę część dostajemy dobrej jakości produkt do pielęgnacji ciała. Wracam z ochotą i nie zapowiada się na zmiany.

*From a Friend Luxury Body Oil Geranium, Rose & Blackcurrant with ceramides and algae. FANTASTYCZNA mieszanka olejowa do pielęgnacji ciała i do tego JAK to pachnie! Ania, która stoi za ofertą firmy From a Friend to przykład osoby, która dokładnie wie, co chce stworzyć o jaką funkcję ma posiadać dany produkt. Ten olej to rewelacyjna opcja na prezent dla wielbicielki olejów ale również dla każdego, kto obok właściwości pielęgnujących lubi aromatyczne produkty. ZAPACH jest boski, 100% czarnej porzeczki, soczystej i pobudzającej zmysły. Masywna szklana butelka z dozownikiem w postaci pompki umila korzystanie od początku do końca. Jest to moje kolejne spotkanie z produktem oraz firmą i na pewno nie ostatnie.

*Zielone Laboratorium Krem do stóp Aksamitny. Po ponad roku regularnego używania śmiało mogę powiedzieć, że krem do stóp z Zielonego Laboratorium przebił pod każdym względem mojego faworyta jakim był od kilku lat Podopharm Krem do stóp z lipidami.

W opisie na stronie ZL nie ma informacji odnośnie zawartego stężenia mocznika, ale firma udzieliła odpowiedzi na zapytanie i jest to 20% mocznika. To jedynie upewniło mnie odnośnie jego właściwości oraz określonego stosowania.

Krem faktycznie posiada aksamitną konsystencję przypomina delikatny budyń ;) która lekko sunie po skórze, szybko się rozprowadza nie pozostawiając tłustej lub lepkiej warstwy. Od pierwszego zastosowania pojawia się odczuwalne uczucie nawilżenia, zmiękczenia i wygładzenia. W zasadzie od chwili, gdy włączyłam ten krem do swojej pielęgnacji przestałam używać tarki. Nie mam takiej potrzeby i generalnie nie robię NIC więcej poza używaniem tego kremu. Początkowo używałam dość regularnie, lecz z czasem robiłam przerwy bądź sięgałam po niego w rotacji, by zużyć to, co miałam w zapasach.

Owszem, TEN krem miał dużo łatwiejsze zadanie niż Podopharm, kiedy po niego sięgnęłam (na blogu znajduje się obszerny wpis) - jednak w tym przypadku moja cała pielęgnacja stóp bazuje wyłącznie na ZL.

Jedyną wadą może być zapach, który wg firmy jest goździkowy ;) Jak dla mnie, to jest on bardzo słabo wyczuwalny. Cała kompozycja bardziej kojarzy mi się z aromatem apteki ;) W każdym razie to w żaden sposób nie wpływa na moją ocenę tego kremu, który dodatkowo stał się kremem do rąk na noc.


*Mawawo Prebiotic hand cream. Pełnił głównie rolę kremu do torebki. Czy wyróżnia się na tle innych kremów do rąk pod kątem właściwości? Niekoniecznie. Jest przyjemna konsystencja która szybko się wchłania bez efektu tłustości, lekkie i praktyczne opakowanie na zatrzask (moje ulubione) i tyle. Znam lepsze.


Tobo+Mala Olej z konopi. Znakomita jakość surowca i szkoda, że firma zniknęła z rynku. Na otarcie łez świetnej jakości olej z konopi posiada Natural Secrets. Równie dobry.

Dove Go Fresh Antyperspirant Pear & Aloes Vera scent. Miałam go chyba całe wieki :D Kupiłam wyłącznie dla zapachu gruszki, która okazała się syntetyczna i używałam na siłę. Działanie samego produktu bez zarzutu, no ale ten zapach...

Kosas Sport Chemistry AHA Serum Deodorant Serene Clean & Fragrance Free. Byłam OGROMNIE sceptyczna, ponieważ dezodorantów i antyperspirantów miałam już mnóstwo z naturalsów, w zasadzie żaden nie sprawił żebym była choć trochę zadowolona. ZAWSZE było jakieś "ale". Tym razem chylę czoła i chcę więcej :D Na tyle, że zaczęłam kupować po dwie sztuki i nie zanosi się na zmiany. Nie jestem fanką filozofii "clean beauty" oraz wynoszenia tego na piedestał, ale w tym wypadku firma opracowała świetny produkt.

Kluczowe stało się to, że nie zawiera sody oczyszczonej i naprawdę działa. Oparty min. na kwasach AHA (zawiera kwas szikimowy, migdałowy, mlekowy) które przy regularnym stosowaniu dają rzeczywiście imponujące efekty. Początkowo używałam regularnie, ale po kilku tygodniach przeszłam na tryb mieszany, czyli są dni że nie używam nic w ogóle, czasami wybieram deo w spreju bądź inną kulkę eko np. bardzo lubię kulkę Lavera Refreshing Organic Lime & Verbena Deodorant.

Kosas w swojej ofercie ma dwa warianty: Fragrance Free oraz Serene Clean.

Serene Clean ma jakby cytrusową nutę? która jak dla mnie bardzo szybko zanika i tak czy siak deo neutralizuje zapach potu. U mnie to działa na cały dzień bez względu na wysiłek fizyczny (jego natężenie) lub jego brak. Fragrance Free jest równie dobry, a może lepszy! Właśnie dzięki temu, że w ogóle nie posiada żadnego zapachu. Nie pachnie niczym, nawet same składniki zostają na tyle neutralne, że mój nos nie czuje żadnej woni w trakcie aplikacji oraz w ciągu dnia. Nie mam problemu ze wzmożoną potliwością, ale wiadomo gruczoły pracują, lecz pot jest zwyczajnie bezwonny a na ubraniach nie ma plam potu. Konsystencja jest wodnista oraz pozbawiona lepkości, tłustości. Jeżeli nie przesadzimy z ilością, to zasycha w kilka chwil po aplikacji i możemy się ubierać. Sam produkt nie pozostawia śladów na ubraniach, nie zauważyłam jakichkolwiek przebarwień na jasnych oraz ciemnych tkaninach.

Po depilacji robię z reguły dzień przerwy, choć ja i tak przeważnie ten zabieg przeprowadzam wieczorem :)

Praktyczne, lekkie i poręczne opakowanie. Pojemność 70 ml w cenie 14 funtów, PAO 12 miesięcy.

Dla mnie, kosmetyk bez wad :D

Sure 72h Pure Fresh. Dobry drogeryjny antyperspirant w przystępnej cenie.

Octenisept. Podstawa wyposażenia podręcznej apteczki i nie tylko. Jestem wierna od lat i to się nie zmienia.

AHD 1000 preparat do dezynfekcji. Kolejny preparat bez którego nie wyobrażam sobie funkcjonowania.

Pecksniffs Remedy, mydło do rąk. Lubię ofertę tej firmy i spodobało mi się szklane opakowanie, które ostatecznie okazało się złym pomysłem. Butelka była naprawdę ciężka i masywna. Zawartość w porządku, ale zaczynam dostrzegać coraz więcej minusów szklanych opakowań, zwłaszcza przy dużych pojemnościach.

Mauli Sleep Dharma Pillow Mist. W czasie pandemii na nowo odkryłam potrzebę korzystania z mgiełek zapachowych ułatwiających zasypianie i w taki sposób poznałam propozycję Mauli. Dla mnie to prze-boska kompozycja zapachowa, która spełnia również funkcję spreju do pomieszczeń. Zamierzam jeszcze wrócić do olejku pod prysznic/do kąpieli z tej samej linii. Udana propozycja dla relaksu i nie tylko.

*Roads Harmattan. Moja relacja z tym zapachem była skomplikowana, czasami przytłaczał mnie dominujący oud, a czasami nosił się wyjątkowo przyjemnie. Miał w sobie coś podobnego do tego, co przywoływało kompozycję Dita Von Teese Erotique EDP.

Pielęgnacja włosów oraz skóry głowy.

W pielęgnacji włosów preferuję rozwiązania w stylu wash&go, nie mam natchnienia do większej zabawy w tej dziedzinie. Ma być szybko i skutecznie. Myję skórę głowy/włosy codziennie, czasami co dwa dni. Z reguły na co dzień używam stylizatorów, więc nie lubię niepotrzebnie przetrzymywać ich na włosach. Staram się również wychodzić naprzeciw potrzebom skóry głowy, ponieważ od lat choruję na łuszczycę. Mam za sobą długie okresy remisji, ale również i nawrotów o różnym stopniu zaostrzenia. Dlatego też 3 lata temu zdecydowałam się przejść na farbowanie i kondycjonowanie włosów ziołami (głównie henną). Parę miesięcy temu doszło do nawrotu zmian łuszczycowych na owłosionej skórze głowy i w związku z tym wprowadziłam nowe elementy, inaczej ustawiłam pielęgnację skóry głowy oraz włosów. Czas pandemii zaowocował zabawą we włosing z którego na nowo nauczyłam się używać stylizatorów dopasowując je do nowej sytuacji. Głównie chodzi o to, że przestałam wygładzać włosy. Praktycznie zrezygnowałam z używania suszarki, a jeżeli już to robię, to najczęściej suszę wyłącznie samą skórę głowy przy pomocy dyfuzora. Odkryłam na nowo MOC peelingu i to nie byle jakiego!

Simone Trichology Dermo Capillary Mask. Jest to peeling enzymatyczny, który zrobił na mnie ogromne wrażenie. Od wielu lat sięgałam po peelingi kwasowe do skóry głowy z różnym efektem. Miałam też długą przygodę z szamponem Vichy Dercos Anti-Dandruff Cleansing Scrub-Shampoo, którego działanie jak najbardziej doceniam, ale w porównaniu z Simone Trichology Dermo Capillary Mask wypada tylko OK. Wolę jednak jego właściwości w roli szamponu funkcyjnego. O nim przy innej okazji. Gęsta i zwarta konsystencja przypomina żelowy budyń. Bardzo łatwo się nakłada przy pomocy silikonowego pędzelka. Produkt przywiera do skóry głowy i nie przemieszcza się podczas aplikacji. Jest to nieco upierdliwe, ale wystarczy dobrze oddzielić pasma włosów i w kilka chwil produkt mamy nałożony. Następnie nakładam czepek na 15 minut i postępuję wg instrukcji @ekspert_kosmetyczny – zainteresowanych odsyłam do Jej materiałów. Tam jest wszystko, co tylko chcecie wiedzieć :) Peeling stosuję 1 w tygodniu i przyznam, że po wdrożeniu nowego cyklu pielęgnacji pięknie przyczynił się do wyciszenia zmian łuszczycowych. O tym będę więcej pisać, natomiast chcę zwrócić uwagę, że pomimo używania wielu peelingów do skóry głowy żaden z nich nie radził sobie z łuską, stanami zapalnymi jak ST. Co więcej, skóra głowy jest naprawdę dobrze oczyszczona, wyciszona. Zyskują również włosy, bo poza walorami złuszczającymi spełnia on również zadanie maski do włosów o działaniu wygładzającym, odżywczym. Po zmyciu produktu włosy są błyszczące, wygładzone, odbite od nasady, elastyczne. Wyglądają super bez użycia stylizatora. Dla mnie to HIT. Niedawno kupiłam kolejne opakowanie i zrobiłam też małą przerwę, by porównać wrażenia. Nie zapowiada się na zmiany w tej kategorii.

Jedynym minusem jest zapach.

Simone Trichology pH 4.9 Triple Action Conditioner. Teoretycznie jest to odżywka bez której mogę się obyć, ale z drugiej strony zapewnia mi szybkie działanie oraz efekty, które sprawiają, że do niej wracam.

W połączeniu: peeling, szampon Nutri-Fiber plus Triple Action Conditioner efekty są fenomenalne. Bardzo też lubię samo połączenie w/w szmaponu oraz odżywki.

Simone Trichology pH 5.4 Dandruff & Scalp Care Shampoo. Uważam, że to dobry szampon dla ustabilizowanej skóry, który mogę stosować w okresie remisji łuszczycy. W czasie jej zaostrzenia nie do końca sobie z nią radził. Za to mój mąż jest z niego zadowolony, jednak widzę, że gdy pojawia się łupież, to Vichy Dercos nie ma sobie równych.

Garnier Ultimate Blends Hair Food Goji & Soy. Dobra drogeryjna maska, która ma świetną dostępność oraz relację cena/pojemność/działanie. Był czas, że kupowałam dość regularnie maski z tej linii, ale czy wrócę, to nie wiem. Na razie odpoczywam od nich i staram się również zminimalizować zasoby w tej kategorii.

Back To Comfort Pyretrin-D Trichotherapy Szampon & Odżywka. Nie jestem zachwycona tymi kosmetykami i pod dłuższym stosowaniu szampon oceniam jako bardzo przeciętny. Nie polubiłam go również z uwagi na BARDZO wodnistą konsystencję. Odżywka niby wypada lepiej i chwilami przypominała mi tę z HairMax, ALE zauważyłam, że na dłuższą metę mocno obciążała mi włosy. Nie będzie powtórki.

*L'Oreal Elseve Total Repair 5 Rapid Reviver. Bardzo ciekawy produkt. Jest to treściwa emolientowa maska, której sama nie wybrałabym dla siebie. Jednak dostałam w prezencie i pomyślałam, że wypróbuję. Okazała się idealna na szybkie poranki. Nakładałam na mokre ociekające wodą włosy delikatnie wgniatając ją od połowy długości i po kilku chwilach spłukiwałam. W takim wydaniu nie obciążała włosów a nadawała im dodatkowej porcji wygładzenia, dociążenia oraz połysku. Porównywalne efekty uzyskuję dzięki masce Ziai wygładzającej kuracja olejkami arganowymi i tsubaki. Przy czym Ziaja u mnie działa jeszcze lepiej i mogę nałożyć na osuszone włosy także cała procedura jest nieco przyjemniejsza oraz bardziej optymalna.

*Anwen Proteinowe Liczi Odżywka bez spłukiwania. Lekka żelowa konsystencja, do tego proteiny które moje włosy kochają (efekt hennowania) i jednocześnie staje się odżywką bez spłukiwania oraz stylizatorem. Dla mnie bajka! Nie obciąża, nadaje objętości i pogrubienia. Idealnie łączy się z moimi ulubionymi stylizatorami. Wracam i nie zapowiada się na zmiany. Jeden minus, jak to u Anwen, zapach jest specyficzny. Mnie przypomina palony cukier. Da się przeżyć ;)

*Artishoq by Jaga Hupało Szampon, kremowa kąpiel do włosów wymagających nawilżenia. Świetny szampon, który zapewnia faktycznie efekt nawilżenia, odświeżenia, dodatkowego odbicia od nasady, jedwabistej miękkości, połysku oraz elastyczności. Fantastycznie koi skórę głowy, sprawia że łuska zaczyna zanikać i tak porównuje wrażenia odnoście Nutri-Fiber Shampoo Professional z Simone Trichology i...chyba ma konkurencję :D Do tego bardzo odpowiada mi konsystencja, faktycznie jest kremowa, cudnie rozprowadza się podczas mycia i powstaje gęsta kremowa piana. Nie ma potrzeby spieniania, czy innych specjalnych czynności. Przyjemny zapach, który nie jest zbyt nachalny.

Philip Kingsley Maximizer. Świetny stylizator dzięki któremu włosy zostają pogrubione, odbite od nasady i mają bardzo ładny połysk. Jego właściwości aktywuje ciepło suszarki i w takim połączeniu można uzyskać optymalne efekty. Uwielbiałam go mając krótkie włosy, bo zwyczajnie zapewniał mi gotową fryzurę w kilka chwil. Używałam coraz rzadziej, ponieważ zapuściłam nieco włosy i przestałam je wygładzać. Jeżeli wrócę do krótkich włosów, to nie wykluczam ponownego zakupu. Dla mnie to jeden z lepszych produktów w swojej kategorii, który dodatkowo nie obciąża i nie przyspiesza przetłuszczania. Idealny dla cienkich i delikatnych włosów.

Simone Trichology pH 3.5 Keratin + DNA Treatment. To jest rodzaj kuracji w spreju którego celem ma być zminimalizowanie świądu, zaczerwieniania skóry głowy oraz regeneracji włosów. Na początku nie do końca widziałam i czułam działanie tego produktu, ale stosowany gdy tylko pojawiały się pierwsze stany zapalane sygnalizujące pojawienie się łuski, faktycznie pomagał. Najlepszy efekt dostrzegłam w połączeniu z maską K18, ale o tym pojawi się osobny wpis. W każdym razie kupiłam kolejne opakowanie i na pewno będę wracać.

Curlsmith Curl Quenching Conditioning Wash. To jest chyba jeden z najlepszych co-washy z jakim miałam do czynienia i jeżeli będę chciała wrócić do tej metody mycia, to na pewno wybiorę ten kosmetyk. Z powodzeniem używałam również jako odżywkę. BARDZO na tak! Udana konsystencja, jest przyjemny zapach, który po zmyciu nie utrzymuje się zbyt długo. Opakowanie przyjazne w użyciu od początku do końca. Dobra relacja cena/pojemność/właściwości.

Paraderm Forte Szampon z dziegciem, ichtiolem i cyclopiroxem. To jest moja GWIAZDA! Kiedy zaostrzenie zmian łuszczycowych przybrało na sile wiedziałam, że muszę poza peelingiem ST włączyć coś typowo pod ich kątem. Potrzebowałam też czegoś delikatniejszego niż Vichy Dercos i został mi polecony Paraderm Forte. Zawarte w nim składniki przekonały mnie do zakupu i faktycznie spisał się na medal. W fazie początkowej używałam go co 2 lub 3 dzień. Natomiast, gdy zmiany łuska i stany zapalne zaczęły zanikać zmieniłam częstotliwość. Obecnie używam go 2 czasami 3 razy w tygodniu, a są też okresy, że tylko raz. Obserwuję zachowanie skóry głowy i reaguję na bieżąco. Znam na tyle dobrze jej reakcje, że coraz łatwiej wyłapuję pierwsze sygnały zwiastujące problem.

Hairy Tale Cosmetics Squeaky Clean (Szop), łagodny szampon chelatujący. Jeden z nielicznych kosmetyków HTC do którego chce się wracać. Pełna recenzja TUTAJ

Nowa Kosmetyka Serum do skóry głowy „Mniej problemów, więcej włosów”. O samych właściwościach nie wypowiem się, ponieważ kupowałam to serum ze względu na działanie wyciszające. Dzięki niemu remisja łuszczycy na owłosionej skórze głowy była łatwiejsza do utrzymania pod kontrolą. Nie wykluczam powrotu.

Phitofilos Ziziphus Maschera Illuminante Maska z ekstraktem z głożyny. Po użyciu tej maski za każdym razem mam przysłowiowe GHD, włosy są miękkie, błyszczące, wygładzone, odbite u nasady. Och i ach, czy to wydobywam/podkreślam fale lub wygładzam.

Świetna konsystencja, bardzo przyjemny zapach i w zależności od potrzeb/wariantu pielęgnacji używam jako co-washa bądź jako 2O (warto ją wtedy wczesać we włosy).

Stała się moim pewniakiem w różnych kombinacjach i tym samym wykosiła konkurencję :D Jestem oczarowana i zaczarowana.

Zużyłam kilka opakowań i pewnie jeszcze będę wracać, natomiast teraz mam od niej przerwę na rzecz odżywki Hairmax oraz Simone Trichology.

*Nowa Kosmetyka Maska do włosów Różą z miodem płynąca. Dobra maska emolientowo-humektantowa. W sumie zużyłam 2 lub 3 opakowania. Nie wiem, czy będę do niej wracać. Nie przepadam za opakowaniem. Jest to mały szklany słoik, który okazuje się mało przyjazny w codziennym użytkowaniu oraz do zabierania na wyjazdy. Ma również potężną konkurencję, także pomimo słabości do firmy raczej już jej nie kupię.

*K18 maska do włosów, miniatura. WOW, to jest moja kosmetyczna petarda, którą poznałam pod koniec ubiegłego roku i zanim zużyłam miniaturę, to miałam już w rękach pełnowymiarowe opakowanie. Zostaje ze mną na długo! Poświęcę jej również osobny wpis. W dużej mierze to inspiracja wpisem Justyny @hairdoctorist

Innersense I Create Finish. Nie polubiłam tego produktu. Na szczęście miałam tylko miniaturę, która ostatecznie wylądowała w koszu. Niby to żel do stylizacji, ale mnie przypominał lakier do włosów. Bardzo mocno usztywniał, sklejał i włosy były nie do ruszenia. Nie było nawet mowy o przeczesaniu ich palcami...Z tej firmy bardzo lubię odżywkę w spreju Sweet Spirit Leave In Conditioner, która jest genialna! Jednak I Create Finish, to zawód na całej linii.

*Bracia Mydlarze hydrolat Porzeczka-Malina-Melisa, który pachnie jak kompot z rabarbaru :D *Babo Orzeźwiająca mgiełka z malachitem. To byłaby świetna opcja do używania jako sprej do ciała podczas tropikalnych temperatur.

Oba kosmetyki zużyłam do włosów w postaci dodatku do stylizatora, najczęściej dzięki nim aktywowałam nakładany żel na włosy.

Omorovicza Queen of Hungary Evening Mist. Od czasu do czasu podczas różnych zakupów w moje ręce wpada wybrana mgiełka z Omorovicza. Mają jeden genialny punkt stały- atomizer. Daje on cudowną mgiełkę, która przypomina bardziej woal otulającej wilgoci niż typowy sprej. To jest jeszcze bardziej delikatne niż Institut Esthederm Cellular Water. Same właściwości OK, ale czy wyróżniające się czymś extra? Raczej nie ;) Jest to typowy umilacz.


Pielęgnacja twarzy.

W pielęgnacji twarzy na przestrzeni ostaniego roku zmieniło się bardzo dużo, ale jedno jest stałe, dbałość o prawidłowo funkcjonującą barierę naskórkową. Niemal całkowicie odstawiłam filtry z dużą korzyścią dla skóry i w ogóle zamierzam do nich wrócić na innych zasadach. To nie jest dla mnie żadna rewolucja, ponieważ nigdy nie byłam filtromaniaczką, ale zwyczajnie też widzę jak reaguje moja skóra. A to jej kondycja jest dla mnie kluczowa. Do tego wkroczenie w okres premenopauzy wymusił nowe podejście i staram się dopasować wszystkie elementy układanki. Odstawiłam retinoidy i nie planuję na razie do nich wracać. Skupiłam się na innych składnikach aktywnych oraz rytmie ich stosowania. O tym będę pisać przy innej okazji.

NIOD Fractionated Eye Contour Concentrate. Jestem mu wierna od kiedy pojawiło się na rynku i to już ładne parę lat. W zależności od kondycji, potrzeb skóry oraz wariantu pielęgnacji używam solo bądź zamykam kremem odżywczym.

Co robi?

- delikatnie redukuje opuchliznę/obrzęki pod oczami, nie jest to spektakularne, ale w przypadku okresowych problemów na tym tle u mnie pomaga

- posiada działanie rozjaśniające, lecz od razu zaznaczam, że nie mam problemów z typowymi cieniami, one się pojawiają po zarwanej nocy/małej ilości snu/stres itd. i tutaj FECC stanowi idealne wspomaganie, bo sprawia, że skóra wygląda lepiej

- nawilża, odżywia skórę/wpływa na jędrność oraz elastyczność

Koncentrat posiada lekką konsystencję, coś jak suchy olejek z lekkim poślizgiem, szybko się wchłania pozostawiając uczucie ukojenia. Bardzo wydajny, aplikator w formie pipety, PAO 6 miesięcy. Pojemność 15 ml, cena 43.00 GBP

Dla mnie to jeden z tych produktów, którego określenie "must have" jest w pełni uzasadnione :) Jeżeli macie podobne podejście do pielęgnacji skóry wokół oczu co ja, to przy TEJ okazji rozwijałam temat.

Genactiv Colostrigen R maseczka odżywczo-rewitalizująca. Używałam jej głównie do twarzy i ciała zamiast kremu czy balsamu w schemacie pielęgnacji wieczornej. W odróżnieniu od niżej opisanego kremu zawiera ona kompozycję zapachową, która zdecydowanie umila stosowanie. Właściwości na plus. Byłam zadowolona z efektów. Konsystencja jest dość gęsta i zwarta, ale rozgrzana pomiędzy palcami dobrze się rozprowadza. Duża pojemność 150 ml sprawia, że staje się wydajna i cena nie jest zbyt wygórowana. Nie wiem, czy będę do niej wracać ze względu na utrudniony dostęp oraz szeroki pakiet produktów, który jest równie dobry bądź nawet lepszy :)

Veoli Botanica Chaga Mood Booster Nawilżająco-kojący primer do twarzy z adaptogenami zapewniający głębokie nawilżenie. Nieoczekiwany faworyt, ale bardziej jako część pielęgnacji bazowej niż baza pod makijaż. Ciekawy dobór składników oraz zachowanie na skórze, bardziej dla osób lubiących nieco oleiste formuły z mokrym wykończeniem, bo tutaj jest duuużo błysku. Nie jest to opcja dla każdej skóry, jednak warto poznać i wyrobić sobie własne zdanie. Planuję przygotować pełną recenzję oraz omówić w jaki sposób ja używam ten kosmetyk.

*Bielenda Make-Up Academie Nawilżająca hydro-baza pod makijaż z kwasem hialuronowym Glass Skin. Jestem naprawdę pod wrażeniem tego produktu i pomijając już funkcję określoną przez producenta, to dla mnie ona posiada przede wszystkim właściwości pielęgnacyjne (nawilżająco-nawadniające) plus genialna konsystencja i jej zachowanie na skórze. Zasługuje na pełną recenzję :)

Regimen Lab Wave Serum. Gdybym miała lepszy dostęp do oferty firmy, to kupowałabym go regularnie. A tak nie bardzo opłaca mi się go ściągać w pojedynkę, więc raczej czekam na okazję. Obszerne omówienie znajduje się już na blogu KLIK

MZ Skin Rest & Revive. Jest to jeden z niewielu produktów tej firmy, który naprawdę mi się spodobał i używałam go z przyjemnością. Emulsyjne serum o dość treściwej konsystencji i w miarę subtelnym zapachu (skala intensywności 3 na 5). Świetnie wycisza, przyspiesza regenerację, nawilża, zapewnia lekki lifting i odświeża skórę. Regularna cena to jakiś kosmos, ale jeżeli gdzieś trafi się dobra oferta, to wrócę.

Votary Glow Drops Neroli Facial Oil. Ponad 20 lat temu poznałam genialne serum firmy Decleor z linii Aromessence, dzisiaj nazywa się ono Neroli Bigarade Serum i kiedy kupiłam Votary Glow Drops Neroli Facial Oil, to przeniosłam się w czasie ;) Do twarzy stosuję je akurat rzadko, za to bardzo sobie upodobałam wieczorny relaks w roli głównej z tym produktem. Najczęściej używam do ciała :)

Dzięki mieszance, jaką w nim zawarto, konsystencja nie jest zbyt tłusta, wręcz zostawia satynowe wykończenie, które jest suche w dotyku i dominującą nutą zgodnie z nazwą jest cudowne neroli. Dla moich zmysłów to poezja, zwłaszcza w okresie takich tropików jak obecnie.

Oskia Isotonic Hydra-Serum. jedno z najlepszych ser, które zapewnia mojej skórze walory nawilżająco- nawadniające z elementami odżywienia.

Czego można się po nim spodziewać?

- nawilżenia, faktycznie działa szybko i skutecznie od pierwszego zastosowania, czy to w stałej pielęgnacji bądź jako tzw. kuracja wspomagająca — uszczelnia i wzmacnia barierę naskórkową i myślę, że nie jest przesadzona obietnica ograniczająca TEWL, zwłaszcza że moja skóra ma tendencję do odwodnienia, a jednak dzięki jego właściwościom czuję różnicę podczas stosowania.

- pięknie wycisza, koi i uspokaja skórę, jednocześnie pomaga zapanować nad reaktywnością skóry.

Używam tego serum od ponad 1,5 roku z przerwami. I choć cały czas widziałam mnóstwo zalet, to największe wrażenie zrobiło na mnie podczas choroby oraz tuż po niej (mam na myśli przechorowanie korony). Poza tym, co pokazywałam tutaj mam kilka "sekretnych" wspomagaczy, o których nie chciałam pisać za wcześnie. I to serum m.in do nich należy. Jest genialne! 🔥 Również teraz w okresie tropikalnego lata pięknie pokazuje swoje dobre strony. Takich kosmetyków chce się zwyczajnie używać <3

Opis, który znajduje się na stronie producenta, nie jest przesadzony i odsyłam tam wszystkich zainteresowanych :) Zawarta w nim kombinacja składników za każdym razem robi na mnie wrażenie.

Serum opiera się na Biomimetycznym Kompleksie Hydra opracowanym na potrzeby tego produktu, czyli zawiera 16 składników aktywnych oraz aminokwasów. Jest także gliceryna, ceramidy owsiane, niacynamid, kapsułkowana woda z lodowca, D-panthenol (prowitamina B5), dimetylosulfon (MSM) i wiele innych. Podobnie jak w przypadku Rest Day Comfort Cream znajduje się tutaj hydrolat lawendowy, który również sprawia, że jest to główna nuta zapachowa. Na szczęście nie jest zbyt intensywny, ALE jest to wyraźna woń lawendy. Nie utrzymuje się zbyt długo, jednak pomyślałam, że warto o tym wspomnieć.

Konsystencja przypomina lekką emulsję, bardzo przyjemną w aplikacji JEDNAK pozostawia lekko lepkie wykończenie.

Nie jest ono tłuste ani nie obciąża skóry, w zasadzie to zanika po nałożeniu kremu bądź kolejnej warstwy wg potrzeb. W każdym razie, jeżeli ktoś nie lubi takiego efektu, to pewnie i tutaj nie będzie zadowolony ;) Dla mnie to nie ma znaczenia, nie noszę tego serum solo i nawet nie używałabym go w ten sposób, ale wiadomo, są różne podejścia do budowania schematu pielęgnacji :)

Jest to kosmetyk, którego mogę używać w schemacie bardzo okrojonym bądź rozbudowanym po pielęgnację warstwową. Nie zawodzi :) A jako jeden ze starannie dobranych elementów faktycznie pracuje długofalowo.

Pojemność 30 ml, cena £64.00, PAO 9 miesięcy, bardzo dobra dostępność (wyszukiwarka podpowie wiele miejsc :D), relacja na linii cena/pojemność/wydajność/właściwości/działanie na PLUS.

Jeżeli ktoś lubi i szuka lekkich, ale razem wielozadaniowych produktów i chce mieć JEDEN a świetny, to Oskia Isotonic Hydra-Serum takim zdecydowanie jest :)

Ceramiczne opakowanie plus pipeta. Można też kupić wariant podróżny, miniatura ma 7 ml i kosztuje £17.00 :)

Oskia Liquid Mask Lactic Acid Micro-peel. Bardzo dobre serum/peeling na bazie kwasu mlekowego (stężenie 10%). W zależności od potrzeb używam punktowo bądź traktuję jako produkt do zmycia. Może się wydawać, że to tylko przecież kwas mlekowy, ale jednak receptura robi wrażenie. Z przyjemnością wracam.

Tatcha The Essence. Udane spotkanie z miniaturą, JEDNAK nie przekonało mnie do zakupu pełnego wymiaru. Dobra, ale znam lepsze :)

Liqpharm Liq Ce. Gdybym miała wybrać tylko jeden produkt z oferty Liqpharm, to byłby koncentrat z witaminą E. Pełna recenzja TUTAJ

Institut Esthederm Cellular Water. Moja pielęgnacja nie istnieje bez... Institut Esthederm Cellular Water Antioxidant Face Mist, zwłaszcza latem :) Jest to jedna z najlepszych mgiełek o działaniu nawilżającym. Nie wymaga osuszania i faktycznie działa. Lubię jej używać w schemacie pielęgnacji jako jedną z warstw oraz w trakcie dnia na makijaż. Nie znalazłam nic lepszego, co działa równie mocno w aspekcie nawilżania i nawadniania skóry podczas tropikalnych temperatur. Świetny kosmetyk na czas podróży, zwłaszcza samolotem (ale nie tylko ;)).

Mgiełka jest bardzo delikatna i na wiele opakowań za mną nie zdarzyło mi się, by coś było nie tak z dozownikiem. Najczęściej wybieram pojemność 100 ml (koszt ok. 100 zł) i z reguły kupuję hurtowo :D To jest coś, co muszę mieć obok wody termalnej Uriage lub Grape Water Caudalie.

Szmaragdowe Żuki Tonicum Nawilżający tonik z prebiotykami. Doskonałe połączenie właściwości, konsystencji z funkcjonalnością opakowania i dozownika (zawiera stoper, który idealnie umożliwia wydobycie produktu na dłoń, ja preferuję ten sposób bądź na płatek kosmetyczny).

Śmiało można go nazwać esencją.

Kilka tygodni temu Tonicum od Żuków zastąpiło jeden wielki niewypał jakim okazało się Pro Resilience serum od Sachi Skin i co więcej, szybko nadrobiło wszelkie straty. Po raz kolejny polska manufaktura pokazała MOC. A przyznaję, na ofercie Żuków jeszcze nigdy się nie zawiodłam. Coraz staranniej dobieram wodne formuły (zwłaszcza w okresie jesienno-zimowym) i też nie zawsze mam na nie miejsce. W każdym razie Tonicum zachęciło mnie do tego od pierwszego kontaktu. Wspaniale dostarcza dodatkowej porcji nawilżenia, łagodzi, koi i uspokaja skórę. Wielozadaniowa opcja: esencja/serum aktywne (konsystencją przypomina rozwodniony żel i lepiej nie pozostawiać do wyschnięcia, ponieważ skóra jest wtedy wyjątkowo lepka. Pod kremem ładnie to zanika.) do połączeń warstwowych lub mieszania z olejami/kremami.

Bardzo możliwe, że będę chciała wrócić latem.


Neostrata Ultra Moisturising Face Cream 10% PHA. Kwasy PHA mają stałe miejsce w mojej pielęgnacji i pomimo różnych opcji na rynku, które pokazały się na rynku, to wciąż rządzi Neostrata. Krem posiada komfortową konsystencję lekkiej śmietanki, zawiera 10% glukonolaktonu i na chwilę obecną wracam do niego najczęściej. Seria Restore posiada również lubiany przeze mnie Bionic Face Cream 12 PHA (zawiera glukonolakton & kwas laktobionowy) jednak to już konsystencja bardzo gęstej pasty i wymaga zupełnie innego podejścia. Chciałabym o nich napisać więcej, bo zasługują na pełne omówienie.

Genactiv Colostrigen R krem intensywnie regenerujący. Pokonał mnie jego zapach (wynikający ze składu, zawiera między innymi colostrum bovinum i mleko klaczy) i nie za wiele pomogło trzymanie w lodówce. Gdyby nie infekcja, która pozbawiła mnie utraty powonienia oraz smaku nie byłabym w stanie go zużyć, a tak idealnie wstrzelił się w ten moment ;) Działanie jest naprawdę świetne, lecz to za mało w tym przypadku, bym wróciła.

*Iossi Antioxidant City Face Mist. Mgiełka z antyoksydantami, którą mile wspominam, lecz nie sądzę abym wracała do niej ponownie. W każdym razie zostawiam zielone światło :)

Mawawo Lactobionic Toning Essence. Kupiłam ze względu na zawartość kwasu laktobionowego. Jego stężenie nie jest duże, bo tylko 1.5% ale poza nim jest 1% ekstraktu z likrecji, 1% ekstraktu z lnu oraz 2% czynnika nawilżającego NMF. Poza tym znajdziemy tutaj propanediol. Glicerynę, aminokwasy, mocznik. Całość sprawia, że jest to bardzo delikatny płyn, który można potraktować jako tonik/esencję w roli produktu aktywnego. Ze względu na różne zawirowania ze skórą moja relacja z tym produktem była mieszana, ale ostatecznie wiem, że kupię ponownie.

*FeedSkin Hydrated Origin Deeply Moisturizing Face Tonic. Duże oczekiwania, ponieważ sklad INCI jest naprawdę zachęcający. Po drugie, za firmą stoi Sylveco, które jednak ma już pewnego rodzaju doświadczenie i może pochwalić się wieloma udanymi produktami. Tym razem wyszło średnio, liczyłam zwyczajnie na więcej. Dla mojej skóry okazał się zwyczajnie za słaby. Miał pełnić rolę serum aktywnego, coś w stylu Żukowego Tonicum. Nie udało się.

Mahalo Rare Indigo. Bez tego balsamu moja pielęgnacja nie istnieje. Więcej na jego temat TUTAJ

Biologique Recherche Creme Masque Vernix. to prawdziwy „szef wszystkich szefów". Genialna maska (ja stosuję wyłącznie jako krem na noc), bez której moja pielęgnacja nie istnieje. ZAWSZE staram się mieć w swoich zasobach próbki-miniaturki tego kosmetyku, ponieważ pełnowymiarowe opakowanie nie sprzyja mobilnym okazjom, a dwa, pamiętam o PAO, które ma tylko 6 miesięcy. W związku z tym kupuję wyłącznie wtedy, gdy wiem, że zostanie ona wykorzystana w tym czasie. A jest to produkt niezwykle wydajny. Te mini tubki starczają na kilka użyć i wbrew pozorom umożliwiają również bardzo dobre poznanie właściwości, by potem zdecydować się na zakup pełnego wymiaru bądź nie.

Dla skóry dysfunkcyjnej, takiej jak moja, to jedna z ważniejszych opcji, którą lubię mieć na liście ratunkowej i nie tylko. Od dawna obiecuję sobie opublikowanie pełnej recenzji i tak, zrobię to :))

Pharmaceris A Hyaluro-Sensilium Hyaluronic Acid di-2 In Water Cream. Pod pewnymi względami jest on bardzo podobny do Bielendy Make-Up Academie Nawilżającej hydro-bazy pod makijaż z kwasem hialuronowym Glass Skin, która swoją droga jest GENIALNA. Jako baza oraz serum nawilżająco-nawadniające. Oczywiście te produkty różnią się składami, konsystencją i bardziej lubię Bielendę, tak uważam, że jeżeli ktoś lubi lekkie formuły, proste połączenia nie zawiedzie się propozycją z Pharmaceris. Można używać w mniej bądź bardziej rozbudowanych schematach pielęgnacji. Nazywany "wodnym kremem", to z kolei wariant dla mnie jako podkład/bufor pod produkty funkcyjne oraz w postaci serum emulsyjnego w pielęgnacji warstwowej. Świetna opcja na lato oraz dla osób szukających lekkich konsystencji. Bardzo, ale to bardzo lubię. Perełka za grosze

Regimen Lab C.R.E.A.M & Level Serum. Kolejne spotkanie z firmą. Tym razem krem zyskał większą pojemność. Poza tym są również nowe opakowania. Zmiana bardzo na PLUS. Moje wrażenia na ich temat nie uległy zmianie i więcej można znaleźć TUTAJ na ich temat.

Zelens Power D. Dobre działanie za nieprzeciętną cenę. Tyle w skrócie, a jeżeli chcecie znać szczegóły odsyłam do pełnej RECENZJI.

Oskia Rest Day Comfort Cream. Świetny krem nawilżająco-regenerujący. Posiada komfortową konsystencję, pomiędzy kremem a żelem. Lekki, ale zarazem treściwy przy czym nie obciąża skóry. Dobra opcja do połączeń warstwowych (jesień-zima) oraz solo (wiosna-lato). Dla ustabilizowanych skór będzie udanym wariantem na co dzień. W pozostałych przypadkach, ze względu na rodzaj pielęgnacji bądź dysfunkcje skóry będzie trzeba przemyśleć jego rolę.

AZ Cosmetics BHL serum odbudowujące barierę hydrolipidową. To jest jedno z najlepszych ser olejowych na polskim rynku. Przemyślany skład stanowi jego główny atut, poza tym osoba która stoi za jego recepturą dobrze wiedziała JAKI rezultat chce osiągnąć. O nim będzie więcej, zasługuje na to.


Sunday Riley ICE Ceramide Moisturizing Cream. Bogaty, treściwy i mocno otulający skórę, choć tuż po aplikacji czuję w nim pewną lekkość. Świetna opcja dla zabezpieczenia skóry przed czynnikami zewnętrznymi, dobre wsparcie dla BHL podczas intensywnych kuracji oraz skór przesuszonych, bardzo suchych. Posiada dość specyficzny i intensywny zapach. Niby zanika tuż po nałożeniu, ale wolałabym aby go nie było bądź był bardziej subtelny. Nie jest to mój faworyt, ale kiedyś obiecałam sobie, że go sprawdzę w dłuższej perspektywie.

Murad Hydration Nutrient-Charged Water Gel. Kupiłam z myślą o stosowaniu latem. Jednak przy tropikalnych temperaturach okazał się zwyczajnie za bogaty. Teoretycznie jest to krem-żel, jednak ma dość bogatą, budyniową konsystencję i zostawia przyjemne uczucie zmiękczenia. Jest niezwykle komfortowy, fajnie współpracuje z Regimen Lab Level Serum. Do tego okazał się bardzo udaną bazą pod makijaż. Rzadko teraz sięgam po SPF, ale jeżeli już, to stanowi dobre uzupełnienie dla Ultra Violette Supreme Screen.

Nawilża, koi oraz zapewnia komfort skórze w ciągu dnia. Czasami też sięgam po niego wieczorem, w zależności od potrzeb występuje w pielęgnacji warstwowej bądź zamyka dany schemat pielęgnacji.

Krave Beauty Great Barrier Relief Serum. Moja miłość do tego serum zaczęła się od miniatury, którą szybko zastąpiło pełnowymiarowe opakowanie.

Zelens Tea Shot, Power E & Hyaluron Intense. Tea Shot to w skrócie serum antyoksydacyjne w postaci emolientowej emulsji i zostanie opisane w drugiej części przewodnika, natomiast o dwóch pozostałych można przeczytać TUTAJ


Makijaż, pielęgnacja ust i inne.


Kiedyś miałam plan, by na bieżąco pokazywać zużycia kolorówki, ALE ostatecznie za dużo się tutaj dzieje :D Często na danym etapie zużycia lubiany produkt idzie do wypróbowania u kogoś innego i kupuję kolejny. Coś, co do nie do końca działa zgodnie z moimi preferencjami znajduje nowy dom lub ląduje w koszu. Na bieżąco od początku do końca zużywam określoną grupę produktów i to chyba ona zasili ten cykl w regularnym wydaniu. Niektóre kosmetyki też zostawiam na jakimś etapie zużycia pod kątem słoczy bądź porównania koloru. Nie jest tego dużo, ale jednak :)))

Lumene Instant Illuminizer Rosy Down. Piękny rozświetlacz w płynie dający efekt mokrej tafli a w zależności od potrzeb efekt można podbijać. Wspaniale odbijają światło! Używam solo bądź mieszam z podkładem/kremem tonującym itd.

Moje kolory, to Rosy Dawn (bardzo jasny chłodny róż) oraz Midnight Sun (ciepły złoty beż) i jestem pod wrażeniem, jak te kosmetyki zmieniają swoje wykończenie w zależności od użytej techniki oraz narzędzia podczas aplikacji. Jeżeli pojawi się okazja, to na pewno kupię kolejne opakowania lub będę szukać czegoś podobnego.

*My Secret Wow! Eyebrow Shaping and Fixing Gel. Co tutaj dużo mówić, perełka za grosze, którą zna większość z was. Świetna formuła, idealnie dopasowana szczoteczka. Jestem bardzo zadowolona z jego właściwości.


Artdeco Waterproof Maker Mascara Top Coat. Teoretycznie jest to produkt, który zapewnia wodoodporność maskary do rzęs, kiedy nałożymy go na już pomalowane rzęsy. W praktyce nie z każdym rodzajem tuszu chce współpracować. Czasami niektóre potrafi ściągać/rozpuszczać podczas aplikacji. Jednak, gdy trafimy na „swoje” połączenie, działa bez zarzutu. Do tego rewelacyjnie miękką szczoteczkę. To włosie jest tak przyjemne, że nawet gdy wyczeszemy rzęsy od nasady, to wcale jej nie czuć. U mnie ma także inne zastosowanie, a to dlatego, że poszłam w zupełnie inne rejony jeżeli chodzi o rzęsy. Dlatego zaczęłam utrwalać nim brwi. I TO jest strzał w dziesiątkę dla mnie! Jeden z najlepszych produktów w tej kategorii pod wieloma względami. Niestety od jakiegoś czasu widzę, że ma coraz mniejszą dostępność. Wielka szkoda jeżeli firma postanowiła go wycofać. Tak samo nie mogę odżałować, że z rynku zniknął Waterproof Brow Shaper od Bobbi Brown. To był IDEAŁ.

Cosmedix Lumi Crystal Liquid Crystal Lip Hydrator. Lumi Crystal zapewni efekt pełniejszych oraz soczystych ust, a opalizujące wykończenie minimalizuje wygląd drobnych linii i zmarszczek. Można używać samodzielnie lub łączyć z pomadkami. Zawiera między innymi ciekłe kryształy, peptyd Palmitoyl Tripeptide-38, roślinne ekstrakty, oleje. Skład wg mnie wygląda bardzo interesująco :) Zainteresowanych odsyłam na stronę firmową.

Mnie zaciekawiły jego właściwości pielęgnacyjne i muszę przyznać, że nosi się BARDZO komfortowo. Do tego ładnie wygląda w zależności, jak chcemy wykorzystać jego walory. Posiada delikatny smak i aromat, choć wg mnie mogłoby go nie być. Wykończenie, jakie pozostawia to piękna opalizująca tafla, dzięki której usta prezentują się bardzo ponętnie i kusząco. Z jednej strony jest mnóstwo błyszczyków, które zapewnią identyczny efekt. Jednak z drugiej, nie każdy będzie mieć właściwości pielęgnujące. Efekt uzależniony jest także od naszego koloru czerwieni wargowej. U mnie, jeżeli nałożę cienką warstwę, zostaje tylko subtelna tafla, ale kiedy nałożę go więcej, to tak jak na zdjęciach widoczna jest opalizująca mleczna smuga. Nie używam go w takiej ilości, natomiast na potrzebę pełnej prezentacji chciałam pokazać jego możliwości.

Tradycyjny gąbeczkowy aplikator od samego początku niemal do końca nabiera idealną porcję produktu, bardzo mi się to podoba! Żelowa formula komfortowo otula usta oraz wygładza ew. suche skórki lub przesuszoną skórę ust. Nie jest tłusty, ani lepki. Nie wylewa się poza kontur ust. Opakowanie masywne, czuć w dłoni :) Przed aplikacją najlepiej dobrze wymieszać zawartość.

Początkowo nie byłam zachwycona. Ot, takie zwykłe smarowidło do ust jakich wiele. Do tego totalnie nieekonomiczny. Pojemność 4ml w trakcie regularnego używania znika w okamgnieniu (PAO 12 miesięcy). Ma to swoje zalety, jednak używając codziennie, byłam w stanie zużyć go w kilka tygodni. A jednak wróciłam i nadal będę to robić, ponieważ wypada dużo lepiej niż Cosmedix Enhance Lip-Plumping Mask, którego opakowanie pękło na zgrzewie na długo przed całkowitym zużyciem. To tylko jeden z minusów tego produktu, a dzisiaj o serum Lumi Crystal. Pomimo słabej relacji cena (£36.00/255 PLN) na linii pojemność/wydajność jego właściwości sprawiają, że chcę wracać. Do tego firma regularnie ma dobre promo i wydatek mniej drenuje stan konta ;)

Dla mnie fanki dobrej pielęgnacji ust stanowi on dobre uzupełnienie i chce się wracać. Może niekoniecznie w cenie regularnej, ale dobrze mieć go pod ręką :)

Givenchy Teint Couture Everwear Concealer w kolorze 10. Bardzo, ale to bardzo polubiłam ten korektor w ostatnich tygodniach i choć kupiłam go kilka miesięcy temu, to zwyczajnie nie doceniałam. Nie miałam potrzeby ;) Okazało się, że w pełni zaspokaja moje oczekiwania.

Nie sprawdzałam jego długotrwałości oraz wodoodporności (nie miałam potrzeby), aczkolwiek miałam okazję zobaczyć jak będzie zachowywać się w ciągu 14 godzin i nie sprawił zawodu :) Dobrze wprasowany w skórę podczas aplikacji nie zbiera się w załamaniach skóry oraz drobnych liniach, a nawet jeżeli do tego dojdzie, to łatwo zniwelować ten efekt opuszkiem palca. Ładnie wygląda na filtrach (Ultra Violette Supreme Screen oraz SVR Cicavit+ SPF50+).

Posiada piękne świetliste wykończenie, bardzo takie lubię. Poziom krycia można budować od średniego do mocnego, jednak zdarza mi się ściągać nadmiar gąbką. Natomiast partie na obszarach naczynkowych pokrywam przy pomocy jednej bardzo cienkiej warstwy, więcej nie potrzebuję.

Nie wysusza, nie podrażnia, ładnie wygląda zwłaszcza tam, gdzie skóra jest sucha bądź się łuszczy, ponieważ przykleja się do niej i pomimo utrwalenia sypkim bądź prasowanym pudrem nie podkreśla tych obszarów. Oczywiście w trybie makro zobaczymy, że nie jest to niejednolite ALE mnie to nie spędza snu z powiek. Stał się najbardziej optymalnie dopasowanym korektorem. Konsystencja nie jest ani zbyt kremowa, ani zbyt sucha. Jest przyjemnie plastyczny :)

Jedyne do czego mogę się przyczepić, to krótkie PAO. Jest tylko 6 miesięcy. Pewnie gdybym miała TYLKO jeden korektor i używała go codziennie, to inaczej bym na to patrzyła :P

MAKETHEMAKE Hyaluronic Lip Oil. Od czasu do czasu go kupuję, ponieważ ma bardzo udaną konsystencję (bardziej jak żelowy błyszczyk) oraz faktycznie pielęgnuje. Podoba mi się jego wykończenie oraz to jak zanika ze skóry warg pozostawiając uczucie ukojenia. Dobrze też chroni usta przed działaniem czynników zewnętrznych.

Benecos Natural Lip Balm Raspberry. Kupiona przypadkowo zaowocowała regularnymi powrotami. Miałam także inną wersję zapachową – Orange. Każda z nich działała bez zarzutu. Dobry produkt za niewielkie pieniądze. Jeżeli pojawi się okazja, wrócę.

Antipodes Kiwi Seed Oil Lip Conditioner and Hydrating Lip Balm. Nie wiem, czy firma coś gmerała przy formule, ale wraz ze zmianą opakowania (które stało się bardziej eleganckie) sam sztyft stracił na jakości. W obecnym było mnóstwo skrystalizowanych drobinek, które sprawiały, że balsam zmienił się w peeling. Jestem rozczarowana. Kiedyś to była wspaniała pomadka ochronna o maślano woskowym wykończeniu. Obecnie w niczym nie przypomina tamtego produktu.

Natural Secrets Odżywcza pomadka do ust. TO jest absolutny HIT. Pokochałam od pierwszego użycia i choć wolałabym, by olej kokosowy był zastąpiony innym surowcem, to i tak kupuję. Działa pierwszorzędnie.

Victoria's Secret Minty Shine Refreshing Lip Gloss. dla mnie to IDEALNE połączenie pielęgnacji i elementu makijażu, bo choć błyszczyk jest bezbarwny to pozostawia efekt cudnej tafli i do tego faktycznie odświeża. Jest MOCNO MIĘTOWY, także czuć tę miętę w smaku i zapachu. Lekko słodki :) Poznałam go kilka lat temu i kupuję nałogowo.

Lanolips 101 Ointment Multipurpose Superbalm. Oferta Lanolips, to moja wielka miłość, która NIGDY nie zawodzi. Najczęściej kupuję wariant jabłkowy, ale klasyk, to bardzo uniwersalna opcja (także do skórek lub punktowego zabezpieczenia suchych partii na skórze). Na rynku mamy coraz więcej produktów z lanoliną, jednak formuła robi swoje.

Lancome Juicy Tubes Original Magic Spell, wielki powrót po latach i MEGA udany. Kocham za efekt, to jak siedzi na ustach i jednocześnie nawet jak zanika, to nie są spragnione ;) Nie sądziłam, że będzie to taki hicior, ponieważ szybko kupiłam kolejne opakowanie i jak tylko będzie dostępny w sprzedaży to na tym się nie skończy. Idealny bezlusterkowiec :D

Theatric Proffesional Shine Control Tissues. Ostatnie opakowanie wydobyte z czeluści zapasów :D Nie mam pojęcia, czy są nadal dostępne, bo jednak wróciłam do Inglota oraz bibułek MAKETHEMAKE, ale o Theatric dawno temu powstał wciąż aktualny wpis KLIK


Dziękuję za uwagę :)

6 komentarzy:

  1. To była długa lektura :)
    Podstawowe apteczkowe zastosowanie Octeniseptu znam, znalazłaś może dla niego jakieś bardziej kosmetyczne zastosowanie? (Nie wiem, tonik na wysypki zagrożone nadkażeniem, wypryski?)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miało być inaczej, ale plany to jedno, a życie drugie ;) Ostatecznie zdecydowałam, że zamieszczę jeden kompletny wpis i nie będę dzielić tego na części.
      Octenisept to u mnie wielofunkcyjny płyn poza wypełnieniem podręcznej apteczki w domu bądź poza nim. Kiedyś dawno temu już o nim pisałam, że wykorzystuję go do twarzy ew. ciała w zależności od potrzeby, do dezynfekcji kosmetyków oraz pędzli. Mój mąż również z niego korzysta, szczególnie po goleniu lub strzyżeniu (świetnie łagodzi i zapobiega stanom zapalnym mieszków włosowych, co przy rogowaceniu okołomieszkowym czasem ma miejsce).

      Usuń
  2. Bardzo długa i ciekawa lista kosmetyków, będę jeszcze do niej wracać. Od nowego roku dopadło mnie AZS, trzeba będzie zaktualizować swoją pielęgnację ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uzbierało się :)) nawet sama byłam nieco zaskoczona ilością, ale to w sumie zbiór z kilku ładnych miesięcy. Trzymam kciuki za aktualizację pielęgnacji oraz, by AZS było szybkie do opanowania!

      Usuń
  3. Dziękuję :)) Co Cię zaciekawiło najbardziej? Cała przyjemność po mojej stronie! :) Mam nadzieję, że będzie teraz więcej okazji do nadrobienia zaległości i na blogu pojawi się więcej wpisów także serdecznie zapraszam :))

    OdpowiedzUsuń
  4. Podziel się koniecznie zatem za jakiś czas, czy krem Aksamitny przyniósł pożądne efekty. Ciekawa jestem, bo mnie on naprawdę zaskoczył i choć obecnie mam krem z mocznikiem z Podopharm i również super działa, to jego zapach coraz bardziej mnie męczy. Zawiera olejek z drzewa herbacianego i zabrakło im chyba pomysłu na całą kompozycję zapachową. Możliwe, że nie zwróciłabym uwagi, ale po tym co zrobiło Back To Comfort w linii Pyretrin-D, to poprzeczka znacząco się podniosła :D

    Uważam, że na pewno nie będziesz żałować rezygnacji z zakupu mgiełki Omorovicza. Kiedyś zachwycałam się jej klasyczną wersją, ale to było bardzo dawno temu i w sumie na rynku mało było produktów z tego przedziału. Dzisiaj można wybierać i przebierać :)) A woda komórkowa Institut Esthederm, to z kolei prawdziwa petarda. Jakoś mało się mówi/pisze o tych produktach a są naprawdę godne uwagi. Na blogu jest wpis omawiający jedną z ich podstawowych linii. Zerknij, bo może akurat coś Cię zainteresuje?

    Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za rozbudowaną wypowiedź oraz poświęcony czas :)

    OdpowiedzUsuń

Entuzjastka świadomej i skutecznej pielęgnacji. Działająca niekomercyjne i hobbystycznie. Jest to jedna z moich stref relaksu :) Poznaj mój świat określany przez potrzeby skóry/rosacea w remisji. Od dawna nie gonię kosmetycznego króliczka, nie testuję TYLKO sprawdzam i
dopasowuję poszczególne elementy, by całość była spójna.
1001 Pasji, to wiele stron jednej kobiety <3
#freefromPR

Dziękuję za wszystkie Wasze komentarze, każdy z nich sprawia że TO miejsce ożywa dzięki WAM!
Jeżeli jeśli chcesz zaprosić mnie na swoją stronę, nie wklejaj linków w komentarzach. W wolnej chwili zajrzę z chęcią do Ciebie :)
Zastrzegam sobie prawo do usunięcia reklamowych postów, które zostaną zamieszczone bez mojej zgody.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...