Pielęgnacja ust
stanowi dla mnie jeden z bardzo ważnych elementów, nie lubię odpuszczać w tym
zakresie. Nie tylko dlatego, że posiadam delikatną i wymagającą skórę ust.
Lubię czuć się komfortowo na co dzień, a nie ma nic gorszego niż spierzchnięte
i popękane wargi, suche skórki które podkreśla każdy, nawet najlepszy produkt
do ust.
Natłuszczanie, nawilżanie, delikatny peeling raz na jakiś
czas i różnego rodzaju balsamy, sztyfty, kremy, maści o właściwościach
ochronnych wypełniają moją kosmetyczkę ;) W kosmetykach kolorowych (pomadkach,
błyszczykach) także szukam właściwości pielęgnacyjnych. Jeżeli dany produkt
przyczynia się do przesuszania natychmiastowo znika z oferty. Nie ma zmiłuj.
Od jakiegoś czasu szukałam czegoś nowego, czegoś
zachwycającego;) Ze względu na zastosowanie stacjonarne skupiłam swoją uwagę na
produktach w pojemniczkach wszelkiej maści. Jedni lubią, inni nie. Dla mnie to
nie ma znaczenia, ponieważ stosując tego typu kosmetyki w domu problem
higienicznej aplikacji jest rozwiązany i oczywisty.
Krążyłam wokół wielu marek, tym razem była to seria
#zachciewajki i koniecznie chciałam wypróbować coś z półki selektywnej. Czy
dobrze zrobiłam?
Nie wiem dlaczego nie zatrzymałam się na dłużej przy
składzie INCI, chyba zaczarowało mnie pudełko. Inaczej wytłumaczyć tego nie
mogę ;) W przeciwnym razie nie doszłoby do zakupu.
Spodobała mi się estetyka metalowego puzderka :) Całość
podana w eleganckim kartoniku. Nie mogłam się oprzeć.
Balsam ma zbitą i
twardą konsystencję, najlepiej przed użyciem rozgrzać go w dłoniach lub
dłużej pomiziać pędzelkiem/opuszkiem palca. W opakowaniu widzimy bladoróżowy
kolor, który na ustach staje się transparentny. Bez problemu nałożymy go bez
lusterka. Nie pozostawia lepkiej warstwy na ustach, ale dłonie należy od razu
umyć nie tylko z oczywistych względów, mnie bardzo przeszkadza kleisty osad po
balsamie. O ile na ustach jest on bardzo przyjemny i komfortowy tak podczas
aplikacji staje się irytujący. Większość podobnych produktów nie wymaga
natychmiastowego spotkania nad umywalką, ten jak najbardziej ;)
Zapach. Na
początku wydawał mi się przyjemny, ale z czasem zaczął bardzo męczyć pudrową
nutą. Kwiatowo-chemiczny. Dość przytłaczający jak dla mnie. Posmak chemiczny,
mocno wyczuwalny na ustach i trudny do zignorowania.
Pomimo topornej
konsystencji na ustach staje się delikatny, w takim sensie, że zostawia
odczuwalną warstwę ochronną, która dobrze przylega do skóry ust i podczas
jedzenia/picia nie znika zbyt szybko. Nie odczuwałam dyskomfortu z jakim czasem
się spotykam, kiedy usta nagle stają się suche jak pergamin i muszę koniecznie
sięgnąć po balsam ochronny. Skóra jest ust jest wygładzona, miękka i odczuwalnie
nawilżona.
Byłabym w stanie przymknąć
oko na pewne minusy tego produktu gdyby właściwości pielęgnacyjne okazały
się bez zarzutu. A tak się nie stało. Na ok. 1,5 miesiąca podejmowania prób nie
dostrzegłam niczego, co mogłoby mnie przekonać do dalszego sięgania po ten
balsam. Początkowo było w miarę dobrze, czyli powierzchowne działanie
zapewniało pożądane minimum. Problem pojawił się po ok. tygodniu w postaci
widocznego przesuszenia i ściągniętej skóry ust. Był to pierwszy sygnał dla mnie, by przyjrzeć się bacznie dalszym
efektom. Niestety moje przypuszczenia się potwierdziły, balsam podczas
regularnego stosowania coraz bardziej pogarszał stan ust. Iluzja pielęgnacji nie jest tym za co chciałabym płacić. W obliczu
wielu kosmetyków tego typu zwykła wazelina lepiej wypada niż Bobbi Brown Lip
Balm SPF 15. Być może komuś zależy na sugerowanej ochronie SPF 15, lecz w moim
odczuciu znacznie lepiej wybrać coś z aptecznej oferty np. genialny sztyft z
LRP.
Opakowanie 15g w
cenie £ 16.00
Bobbi Brown Lip Balm
SPF 15, to drogi produkt do pielęgnacji ust, który niestety mnie osobiście bardzo
rozczarował. Relacja ceny/działania/pojemności jest mało korzystna. Na plus
może być wydajność balsamu jeżeli ktoś lubi tego typu gadżety, bo inaczej
nazwać tego nie mogę. Perfumowane mazidło nie wywiązujące się z podstawowego
przeznaczenia... Próbowałam zużyć je do skórek, co średnio mi się udało. Balsam
jest ciężki do rozprowadzenia, a jeśli już z tym się uporamy, to pozostawia
wrażenie wysmarowanych rąk klejem... Nie muszę mówić jak bardzo jest to
nieprzyjemne odczucie. Do tego zmycie wymaga przyłożenia się i dobrego detergentu
:D
Zaspokoiłam swoją ciekawość i następnym razem będę bardziej
czujna. Oby! Na szczęście takich wpadek mam na swoim koncie bardzo mało, ale
pokazuje to tylko, że nie ma tzw. pewniaków.
Co było Waszym rozczarowaniem w kwestii pielęgnacji ust? Podzielicie
się swoimi typami? :)
Pozdrawiam :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Entuzjastka świadomej i skutecznej pielęgnacji. Działająca niekomercyjne i hobbystycznie. Jest to jedna z moich stref relaksu :) Poznaj mój świat określany przez potrzeby skóry/rosacea w remisji. Od dawna nie gonię kosmetycznego króliczka, nie testuję TYLKO sprawdzam i
dopasowuję poszczególne elementy, by całość była spójna.
1001 Pasji, to wiele stron jednej kobiety <3
#freefromPR
Dziękuję za wszystkie Wasze komentarze, każdy z nich sprawia że TO miejsce ożywa dzięki WAM!
Jeżeli jeśli chcesz zaprosić mnie na swoją stronę, nie wklejaj linków w komentarzach. W wolnej chwili zajrzę z chęcią do Ciebie :)
Zastrzegam sobie prawo do usunięcia reklamowych postów, które zostaną zamieszczone bez mojej zgody.