Kolorówka w akcji. Valentino Beauty, Sisley, Pat McGrath, Glossier, Hourglass, Victoria Beckham Beauty


Ostatnie miesiące były zdominowane poszukiwaniem idealnego podkładu. Ze względu na problemy ze skórą, a przede wszystkim pojawiające się zmiany łuszczycowe na twarzy zależało mi na dobrym kryciu, przedłużonej trwałości bez efektu maski oraz podkreślania suchych partii, pozbawionego pudrowego wykończenia oraz koniecznie lekkiej formule. Miał być niczym druga skóra. Znaczenie miało również, by kolor stanowił idealne dopasowanie bez względu na porę roku. Nie brałam pod uwagę łączenia odcieni bądź regulowania ich przy pomocy miksera bądź innego kosmetyku.

Z jednej strony, to prawdziwe wyzwanie, ale z drugiej, patrząc na dotychczasowych ulubieńców wiedziałam, że jest to możliwe. Od razu wiedziałam, że będę celować w wykończenie matowe oraz satynowe. Poza tym łatwo jest na nie wpłynąć, choćby przez samą pielęgnację bądź dołożenie bazy pod makijaż.

Nie będę opowiadać o testach, bo to jest mało ważne. Punktem zwrotnym stała się premiera najnowszego podkładu Sisley. Już same zapowiedzi przyciągnęły moją uwagę i wiedziałam, że MUSZĘ go wypróbować. Sisley Phyto-Teint Perfection Foundation, bo o nim mowa, przekonał mnie do siebie od pierwszego kontaktu. To był strzał w dziesiątkę! Sprawdziłam kilka kolorów i przy tej okazji pokazuję słocze. Ostatecznie zdecydowałam się na sugerowany kolor 0N Down. Jego opis „Luminous mat- ultra long lasting skincare foundation” jest dużo na wyrost, ale przyznaję, że jako kosmetyk do makijażu zrobił piorunujące wrażenie! Do trwałości absolutnie nie mogę mieć zastrzeżeń. Natomiast, czy to naprawdę świetlisty mat? Absolutnie nie. Na pewno rodzaj wykończenia zmienia się od rodzaju skóry, pielęgnacji bądź samej bazy. Nie bez znaczenia jest także technika nakładania oraz akcesoria po które sięgamy. Detale, które mają znaczenie. A to dlatego, że nawet ulubione pędzle do do podkładów (BK Beauty, Muri Muri) zupełnie inaczej pracują na suchych obszarach, zwłaszcza tych z widoczną łuską. Gąbka zapewnia jak najbardziej wygładzoną powierzchnię, a pędzle mają tendencję do unoszenia łuski przez co będzie ona bardziej podkreślona i widoczna. To zupełnie inny charakter zmian niż przesuszenie bądź suche skórki.

Gąbka oferuje niesamowitą kontrolę nad samym produktem. Zapewnia rewelacyjną współpracę z formułą podkładu sprawiając, że już jedna porcja perfekcyjnie stapia się ze skórą. Otrzymuję wyrównany koloryt, korektę drobnych niedoskonałości, wygładzenie, delikatne rozmycie porów i pięknie odbija światło. Wersja mojej lepszej skóry. W niezwykle naturalnym wydaniu, bo wciąż widać jej fakturę, drobne linie, zmarszczki, znamiona. Krycie można oczywiście budować, ale dla mnie to jest w pełni optymalne. W tym wszystkim, co mnie oczarowało od pierwszego nałożenia, to najważniejsze było, JAK leży na obszarach twarzy naznaczonych zmianami łuszczycowymi. On nie tylko ma świetną przyczepność, ale jednocześnie robi to w taki sposób, że nie podkreśla suchych partii (na tyle, na ile to możliwe). Przypomina mi zachowaniem korektory: Givenchy Teint Couture Everwear Concealer /KLIK/ oraz Sisley Phyto-Cernes Eclat /recenzja/ który akurat w połączeniu z podkładem zapewnia mi wszystko, czego potrzebuję. Przy łuszczycy problemem jest widoczna łuska, która w zależności od zmian ma większe lub mniejsze nasilenie. Kluczowe jest znalezienie produktu, który idealnie się do niej przyklei bez nadmiernego podkreślenia i jednocześnie ją zamaskuje. I to się tutaj dzieje, perfekcyjnie.

Problemem może stać się dopasowanie odcienia. W ciągu kilku minut od nałożenia odcień znacząco się pogłębia i zdecydowanie idzie w kierunku tonów żółtych oraz pomarańczowych. Poniżej można zobaczyć jak to wygląda na przykładzie koloru 0N Down. Przedział W odpuściłam już po wstępnych oględzinach, ale wydaje mi się, że przysłowiowe oliwki powinny być zadowolone. W pierwszym podejściu skupiłam się na kolorze 1C Petal, który wydawał się naprawdę trafnym wyborem, ale polecony 0N Down pokazał, że może być jeszcze lepiej. 1N nie tylko był za ciemny, ale też zbyt pomarańczowy. W każdym razie paleta jest na tyle bogata, że jest w czym wybierać. Miłe zaskoczenie :)

Mnie wystarcza jedna pompka lub tak ok. 1,5 pompki. Istotne jest także to, by nakładać ten podkład małymi porcjami starając się rozprowadzić go w taki sposób, by stanowił jedność ze skórą. W przeciwnym razie szybko osiągniemy duży poziom krycia i będzie on mocno widoczny. Taki urok podkładów długotrwałych ze średnim kryciem już na początku.

Podsumowując, jest to jeden z najlepszych podkładów na obecną chwilę i liczę, że równie dobrze wywiąże się ze swoich właściwości latem.

Kolejnymi kosmetykami do omówienia jest oferta Valentino Beauty. Zanim przejdę do prezentacji kilka słów odnośnie opakowań. Jest to niesamowicie żenująco tani plastik. Śmiem twierdzić, że mnóstwo firm drogeryjnych stawia na znacznie lepszą jakość niż to, co zaoferował Valentino. Jak to mówią, widziały gały co brały :D To był świadomy wybór, ponieważ zależało mi na formułach, a te są CUDOWNE. Stanowią niesamowity kontrast pomiędzy oprawą, a tym, co w środku. Mnie za bardzo nie interesują marki designerskie, ale oferta premium kojarzy się zazwyczaj z wysokim standardem opakowań, które sprawiają, że traktuje się to jako coś oczywistego. Tutaj można poczuć DUŻE rozczarowanie za niemałe pieniądze… Cała idea Go Clutch, to pomysł tak bardzo, ale to bardzo niedorzeczny, że sama się z tego śmieję za każdym razem patrząc na kasetkę. Byłam przygotowana na ten zakup. Wiedziałam CZEGO się spodziewać, ALE jednak mając już w dłoniach te kosmetyki i używając ich regularnie odsłania się nowy poziom absurdu. Nie oceniam, bo z pewnością są osoby, które zachwycają się odsłoną kolorówki Valentino. Sama należę do tej części, którą oczarowała zawartość. W każdym razie, UPRZEDZAM :))

Dzisiaj w skrócie będzie o całym zestawie, który kupiłam jakiś czas temu i każdy z kosmetyków dobrze już poznałam.

00 Universal Bronzer (refill Go Clutch Powder)



Eye2Cheek 04 Sweet Rebel



Go Clutch On The Move Perfecting Powder Soft Matte Radiance 02 Light

Puder i brązer można kupić w formie wkładów, które mają dodatkową kasetkę. Jednak szybko się przekonałam, że to jedynie wariant tymczasowy. Mało wygodny i praktycznie nie do używania na co dzień. Nie polecam tego również na podróże, ponieważ można uszkodzić sobie kosmetyk. Koniecznością stało się posiadanie kasetki, tego małego koszmarka jakim jest Go Clutch. Mnie się udało dostać ją z drugiej ręki za grosze, bo w życiu nie pomyślałabym, by kupić ten kawałek plastiku w regularnej cenie. To jakiś kosmos. Dlatego w zależności od potrzeb mogę przełożyć tutaj puder lub brązer. Docelowo została ona przeznaczona dla brązera. Róż znajduje się w nieco lepszej opcji. Dość narzekań, przechodzę do konkretów :D

FORMUŁA, ona jest rewelacyjna. Pod palcem cudownie aksamitna, miękka i kremowa, ale to wciąż pudrowa konsystencja. Jednym słowem zastosowano tutaj technologię kremowo-pudrową. Zachęcam do zapoznania się z opisem producenta, ponieważ przyznam, że ich deklaracje nie są w żaden sposób przesadzone. Na skórze dzieje się magia. Nie dość, że pięknie się układają i doskonale stapiają, są niewiarygodnie lekkie, to równocześnie zmiękczają fakturę skóry i wspaniale odbijają światło. Bez względu, czy to puder, brązer lub róż/cień do powiek, wyglądają niezwykle elegancko. To jest TEN efekt, który uwielbiam w kolorówce premium i doceniam wraz z upływem czasu. Kiedy skóra jest młoda, ma inną elastyczność, jędrność, to na niej praktycznie wszystko dobrze wygląda. Jednak zbliżając się do piątku z przodu, z czym nie mam absolutnie problemu, ale mimo wszystko szukam idealnego dopasowania względem skóry dojrzałej, to oferta Valentino bardzo wysoko zawiesiła poprzeczkę. Dokładając do tego również problemy wynikające z choroby autoimmunologicznej jaką jest między innymi łuszczyca, to szukam w makijażu poza naturalnym upiększeniem walorów komfortu. To wszystko tutaj jest.

00 Universal Bronzer posiada genialny kolor, który był głównym powodem tych zakupów. Cudownie modeluje twarz nadając jej wyrazu zarazem wygląda niezwykle naturalnie. Pięknie się rozciera i w zasadzie to dzieje się samo ;) Nie jest zbyt mocno napigmentowany, więc trudno sobie nim zrobić krzywdę. Najchętniej używam do niego dużych i puszystych pędzli.

Eye2Cheek 04 Sweet Rebel można używać jako róż oraz cień do powiek. Jest mocno nasycony i zdecydowanie trzeba z nim uważać, ale za to JAK wygląda na skórze! Mam ogromną ochotę kupić jeszcze jeden odcień.

Perfecting Powder Soft Matte Radiance 02 Light w mojej ocenie to raczej puder wykończeniowy niż utrwalający, ale trzeba przyznać, że w ciągu dnia nie wymaga wielu poprawek. Jego dużym atutem jest brak pudrowego wykończenia. Do tego nie jest widoczny. Idealnie stapia się ze skórą i jeżeli ktoś szuka pudru-nie pudru, to może być dobry kierunek. Jego nasycenie koloru jest delikatne, ale można je budować. Mnie wystarcza jedna warstwa nałożona puchatym pędzlem, ponieważ nie wpływa na zmianę odcienia podkładu i jednocześnie ładnie wykańcza makijaż. Na uwagę zasługuje to, ja wygląda w okolicy oczu. Nie lubię dawać pudru pod oczy ani szczególnie utrwalać korektora w tradycyjny sposób. U mnie to przeważnie końcówka pudru sypkiego bądź prasowanego znajdująca się na pędzlu po wcześniejszym nałożeniu na twarz. A jeżeli już sięgałam po puder typowo pod oczy, to najlepiej wypadał Secret Brightening Powder For Under Eyes z Laura Mercier. Dlatego zaintrygowana formułą pudru Valentino zaczęłam sprawdzać różne połączenia. Okazało się to dobrym pomysłem. Puder nie jest widoczny na skórze, nie podkreśla jej faktury ani załamań skóry. Pozostawia skórę rozświetloną w naturalny sposób. Po raz pierwszy w swoim życiu jestem zadowolona z zachowania i właściwości pudru pod oczami!

Jest to najlepszy moment, by skupić się na makijażu oczu. A tutaj również jest o czym opowiadać.

Rozczarowana kremowymi cieniami Lisy Eldridge Beauty Liquid Lurex Eyeshadow sięgnęłam po Pat McGrath FetishEYES Longwear Liquid Eye Shadow. To był świetny wybór! Wybrałam trzy kolory:

Twilight Platinum – Luminous Pewter with Sparkling Platinum Pearl

Smouldering Seduction – Luminous Sienna Bronze with Sparkling Pink and Gold Pearl

Platinum Bronze – Luminous Cool Bronze with Sparkling Platinum Pearl

Jak na razie nie mam do nich żadnych zastrzeżeń. Używam solo, czasem jako bazę dla podbicia koloru, a najczęściej zastępują mi eyeliner. Pokochałam za trwałość oraz to jak łatwo się z nimi pracuje. Formuła dużo lepiej mi służy, bo w przypadku cieni od Lisy ciągle pojawiało się zaczerwienienie, pieczenie, łzawienie. Do tego również musiałam odpowiednio zagruntować powiekę. Przy cieniach Pat nic takiego nie ma miejsca. Czasami daję bazę pod cienie, ale częściej stosuję bez wspomagania. To, co jest najważniejsze i odróżnia je od Liquid Lurex Eyeshadow, to baza kolorystyczna. Tutaj nasycenie koloru gra pierwsze skrzypce i sam błysk buduje się na tym samym poziomie. W przypadku cieni Lisy, w bazie jest błysk i to on się nadbudowuje a kolor zostaje rozproszony. Bardzo tego nie lubię. Nie tego szukałam. Cienie od Pat są mocno napigmetowane i uważam to za duży atut. Dzięki temu bez problemu osiągniemy pożądany efekt i bez większego problemu ocenimy jaka ilość jest dla nas optymalna. Aplikator w formie pacynki nabiera idealną porcję, która rozciera się jak marzenie. Wybierając wariant z kreską zbieram produkt pędzelkiem bezpośrednio z pacynki i od razu przechodzę do malowania. Świetnie trzyma się włosia i gładko sunie po skórze. Nie zastyga zbyt szybko, więc czas na ewentualną korektę jest wystarczający. A nawet jeżeli nieco już przyschnie, to wciąż jest na tyle plastyczny, by umożliwić poprawki. Na zdjęciach dobrze widać jaka jest intensywność oraz jej możliwości. Często również nakładam niewielką porcję, którą rozcieram do mgiełki. Jednak woal koloru jest na tyle widoczny, że oczy są podkreślone. Niby tam nic nie ma, bo iskrzą drobinki na tle subtelnej bazy koloru, ale całość wygląda niezwykle elegancko.

Glossier Boy Brow Volumizing Eyebrow Gel-Pomade w kolorze Brown zwieńczył poszukiwania idealnego barwionego żelu do brwi. Kupiłam już kolejne opakowanie i nie zamierzam rezygnować. Mam też nadzieję, że długo pozostanie w ofercie firmy, bo posiada on wszystkie cechy, które są dla mnie ważne.

Formuła tego żelu-pomady jest naprawdę interesująca. Do tego świetnie dopracowana pod kątem aplikatora, a tutaj mamy małą i precyzyjną szczoteczkę do dość gęstym ułożeniu włosia. Mimo to, produkt nie oblepia brwi, nie brudzi skóry i doskonale się z nim pracuje. Makijaż brwi staje się przyjemnością. Mogę używać go samodzielnie bez względu na to, jak wyglądają moje brwi. Od dawna je farbuję, ale wiadomo, że ten efekt z czasem zanika. Najlepszym sprawdzaniem dla Boy Brow był okres, gdy miałam w pełni swoje naturalne brwi, które są bardzo jasne. A mimo to, zapewniał mi pożądany efekt. Jeżeli chciałam go wzmocnić dokładałam kredkę i całość utrwalałam żelem. Poziom utrwalenia również mnie satysfakcjonuje. Mam bardzo miękkie i niesforne brwi, ale nie lubię gdy są one przesadnie usztywnione. Żel Glossier trzyma je w ryzach.

Hourglass Arch Brow Sculpting Pencil, to kredka której jestem wierna od ponad 10 lat i nie wyobrażam sobie jej wymienić na coś innego. Co prawda w rotacji używam również kredki z Gucci oraz Benefitu, ale Hourglass to prawdziwy numer JEDEN! Na przestrzeni lat sięgałam po różne kolory, w zależności od koloru włosów. Obecnie używam odcienia Warm Blonde i zapowiada się, że zostanę przy nim na dłużej. Utrwalam ją żelem Glossier lub Got2b Glued 4 Brows Strong Hold Brow Gel. Got2b stał się dla mnie najlepszą opcją bezbarwną i więcej na jego temat pisałam TUTAJ

Na zakończenie kilka słów odnośnie oferty Victoria Beckham Beauty wśród której poznałam genialne produkty do ust. Zakochałam się w błyszczykach oraz szmince (nowe kolory już czekają, yay!). Posh Gloss obecnie używam w dwóch kolorach: Top Down, Aperitivo. Mają cudowne kolory, konsystencje oraz właściwości (mam tutaj na myśli ich przyczepność oraz brak migrowania poza kontur ust). Świetnie się noszą, nie przesuszają ust, równomiernie zanikają pozostawiając komfort na ustach. Skóra ust jest miękka, bez efektu ściągnięcia.

Precyzyjne aplikatory stanowią dodatkowy atut. Do tego po wyciągnięciu z opakowania ilość produktu idealnie starcza mi na pojedynczą pełną aplikację. Jedyną wadę stanowi szklane opakowanie, które jednak jest masywne i lepiej z nim uważać. W zależności od potrzeb łatwo można stopniować efekt końcowy. Jedna warstwa przypomina klasyczny błyszczyk, ale już po dwóch mamy bardzo wyraźne krycie i nasycony kolor. Kojarzy mi się to z lakierami do ust.

Kolory są naprawdę mocno nasycone.

Posh Lipstick z kolei to kolor Play. Jej prezentacja odbyła się TUTAJ Polubiłam ją za wszechstronność. Z jednej strony to cudowna pomadka, ale również jako balsam koloryzujący. Na zamieszczonych tutaj zdjęciach została ona jedynie delikatnie wklepana palcem. CUDO!

Gdybym miała opisać ją jednym słowem, to powiedziałabym, że jest soczysta! Spodziewam się, że pozostałe kolory, które kupiłam i czekają w kolejce również mnie nie zawiodą.

Podoba mi się także opakowanie i nie mam zarzutów wobec jakości oraz osadzenia sztyftu. Natomiast z racji, że jest ona niesamowicie kremowo-żelowa i gładko sunie na skórze w trakcie aplikacji pod wpływem ciepła warg, to staram się nie wysuwać jej nadmiernie z opakowania. Nie sądzę, by mogła się złamać, lecz nie chcę ryzykować.

Przepadłam również dla kredki do oczu. Chętnie używam Satin Kajal Liner w kolorze Cinnamon, którego formuła zasługuje na duże brawa. Jest to kredka, która w moim przypadku nie wymaga przygotowania skóry powiek. Nie muszę używać pod nią bazy pod cienie, nie sięgam po cienie bazowe bądź puder. Makijaż jest szybki, a właściwości kredki sprawiają, że trwa na skórze cały dzień bez żadnych poprawek. Kolor nie blaknie, nie odbija się, nie rozmazuje. Cinnamon należy do serii z wykończeniem błyszczącym i muszę przyznać, że jest to niezwykle elegancki efekt.

Grafit jest doskonale kremowy, bez wysiłku maluje się kreskę, a ewentualna korekta nie sprawia żadnego problemu. Dzięki naprawdę dopracowanej konsystencji nie zmienia jej w trakcie makijażu, ale również nie zastyga na beton w przerwach pomiędzy używaniem. Nie ma potrzeby rozgrzewania go przed użyciem. Skuwka zapobiega wysychaniu i mam wrażenie, że została tak skonstruowana, by dzięki umieszczonym stoperom wewnątrz niej samej, powietrze nie ma dostępu. To działa! Niby detal, ale dopracowany i mający znaczenie.

Podczas zakupu możemy wybrać, czy chcemy dostać do kredki temperówkę, czy też nie. Pomimo, że mam ulubione temperówki skorzystałam z tego. Po czym okazało się, że temperówka VBB jest tak doskonała, że korzystam z niej częściej niż zakładałam. Doskonale ostrzy różne kredki i co ciekawe, wpływa również na wydajność kredek. Z reguły wystarcza pół obrotu, by kredka była idealnie zaostrzona i zapewniała precyzyjny makijaż. Jestem pod wrażeniem.


Jak widać materiału do pełnych recenzji nie brakuje i to będą same zachwyty :)))

Pozdrawiam serdecznie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Entuzjastka świadomej i skutecznej pielęgnacji. Działająca niekomercyjne i hobbystycznie. Jest to jedna z moich stref relaksu :) Poznaj mój świat określany przez potrzeby skóry/rosacea w remisji. Od dawna nie gonię kosmetycznego króliczka, nie testuję TYLKO sprawdzam i
dopasowuję poszczególne elementy, by całość była spójna.
1001 Pasji, to wiele stron jednej kobiety <3
#freefromPR

Dziękuję za wszystkie Wasze komentarze, każdy z nich sprawia że TO miejsce ożywa dzięki WAM!
Jeżeli jeśli chcesz zaprosić mnie na swoją stronę, nie wklejaj linków w komentarzach. W wolnej chwili zajrzę z chęcią do Ciebie :)
Zastrzegam sobie prawo do usunięcia reklamowych postów, które zostaną zamieszczone bez mojej zgody.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...