Podsumowanie akcji 40 dni bez kupowania kosmetyków





Podjęłam wzywanie, akcja zbliża się ku końcowi. To cieszy :) Dlaczego?

Tutaj mnie znajdziesz! :)



Kilkanaście osób w ostatnim czasie zgłosiło mi problemy z dołączeniem do „publicznych obserwatorów” bloga. Przy okazji powiem, że działanie lub raczej jego brak nie ma wpływu na przeprowadzane na blogu zabawy. Widzę, kto u mnie bywa oraz liczy się Wasza inicjatywa :)

Wiem także, że spora część osób narzeka na te same problemy. Najprawdopodobniej usunę gadżet Obserwatorów za jakiś czas, a póki co zostaje przeniesiony w inne miejsce bloga.




Follow on Bloglovin


Dior Golden Winter 2013 Holiday Collection Diorfic Vernis Nail Polish # 995 Minuit




Mamy wiosnę a ja dzisiaj na chwilę zatrzymam się w zimowych klimatach. W zasadzie dla mnie to kolor całosezonowy, ale pojawił się w zimowej odsłonie LE Diora i przyznam, że już na zdjęciach reklamowych przyciągnął moją uwagę. Filuterna buteleczka, która skrywała zabójczy kolor o nazwie Minuit. Kupiłam jak tylko pokazał się w sprzedaży na początku listopada ubiegłego roku. Dlaczego tyle czasu zwlekałam z prezentacją? Z kilku powodów, poza tym nie gonię za nowościami. Czasem na nie wypatruję kiedy wiem, że coś trafi w moje potrzeby. Do tego wolę mieć pewność zanim coś zrecenzuję/przedstawię nawet jeżeli chodzi o pierwsze wrażenia, które tym razem nie były zbyt udane...

Osobliwi ulubieńcy - Caudalie Creme Gourmande & Lip Conditioner




Dzisiaj parę słów na temat osobliwych ulubieńców. Osobliwi dlatego, że pod kątem działania wyróżniają się na plus i to bardzo! Jednak ceny podstawowe w relacji do wydajności nie zachęcają do regularnych zakupów i tutaj warto wypatrywać promocji, obniżek. Jednym słowem dobrych ofert cenowych :)

Od dłuższego czasu regularnie poluję pomadkę ochronną Caudalie, wydajność nie jest jej mocną stroną, za to właściwości pielęgnacyjne już tak. Do tego po raz kolejny udało mi się ją kupić za ok.3 funty (plus minus) więc wydatek znikomy, ale zaczęłam także „polować” na zestawy pomadka + krem do rąk. W zasadzie Creme Gourmande to rywal dla mojego ulubieńca Nuxe Reve de Miel i coraz bardziej skłaniam się ku Caudalie, aczkolwiek na Reve de Miel zawsze znajdzie się miejsce. I dzisiaj opowiem w skrócie o dwóch udanych kosmetykach z Caudalie.
Jeżeli gdzieś wypatrzycie tego typu set, zachęcam do zakupu :)



Lip Conditioner, to po prostu pomadka ochronna w formie sztyftu. Klasyczne i niczym nie wyróżniające się opakowanie. Za to na początku używania zalecam ostrożność, łatwo złamać sztyft. Taki mały minus. No i wydajność, średnia. Po części to nie stanowi dla mnie problemu, bo zawsze mam coś w zapasie, lecz gdyby była odrobinę wydajniejsza nie miałabym nic przeciw.



Działanie wynagradza wszelkie niedogodności. Nawilża, zmiękcza, łagodzi i zostawia na dłuższy okres odczuwalne efekty. Nawet podczas spożywania posiłków nie ma potrzeby natychmiastowej aplikacji, skóra ust jest przyjemnie ukojona.


4g w niepozornym opakowaniu, które zawiera w sobie MOC dobroci. Udana kombinacja olei, wosków i maseł. Moją uwagę podczas zakupu przyciągnęła kombinacja wosków w składzie INCI, które bardzo sobie cenię w produktach do ust.

Cena podstawowa w UK ok. 6 funtów, w PL ok.30zł


Creme Gourmande, o którym dużo czytałam zachęcał do wypróbowania. O ile nie mam problemów ze skórą dłoni, to lubię dobrej jakości mazidła a miniatury zawsze mile widziane są w wersji „do torebki”. W taki oto sposób udało mi się kupić w pakiecie z pomadką (niestety nie pamiętam ceny). Lekka formuła, piękny zapach, szybkie wchłanianie i brak wyczuwalnego filmu na skórze, to jego podstawowe atuty.


Do tego szybko przynosi ukojenie i faktycznie nawilża.

Wydajność natomiast to jego słaba strona, bardzo szybko „znika” ;)



Na obecną chwilę cieszę się miniaturami, ale nie wykluczam zakupu pełnowymiarowego opakowania. O ile cenię sobie krem Nuxe, to jednak krem do rąk Caudalie dużo szybciej się wchłania i czynność nałożenia kremu nie koliduje z innymi zajęciami. Do tego stał się niezastąpiony podczas manicure, nie muszę odtłuszczać płytki paznokcia i nie matowi lakieru np. do zdjęć. Właściwości pielęgnacyjne także przemawiają na jego korzyść.

Na tle kremów do rąk, po które lubię sięgać wyróżnia się. Znacząco :)

Cena podstawowa za opakowanie o poj. 75ml w UK to ok. 12 funtów, w PL ok. 60zł

Dla mnie to udany duet, ale nie lubię przepłacać i będę nadal szukać dobrych okazji do zakupu. 

Coraz większa sieć aptek w Polsce prowadzi dobrą ofertę sprzedaży 2 + 1, czyli kupując dwa pełnowymiarowe produkty trzeci dostajemy gratis. Wiem, że gratisy zmieniały się co jakiś czas. Tak jest nadal? Ktoś jest na bieżąco? :)

A jakie są Wasze doświadczenia z Caudalie? :)

Pozdrawiam :)

Revlon Chroma Chameleon





Seria Chroma Chameleon pojawiła się w zeszłym roku i wiele się nie zastanawiałam, musiały być moje. Na początek kupiłam dwa kolory po czym dokupiłam jeszcze dwa i dzisiaj pokażę całą czwórkę: Tanzanite, Amethyst, Aquamarine i Cobalt.

Świetnie zostały pokazane TUTAJ. Sama nie byłam w stanie uchwycić tego momentu kiedy kolor ulega przeobrażeniu. Przygotowałam krótką prezentację każdego odcienia w innym świetle. Z mojej gromadki najbardziej lubię Cobalt, jest dla mnie odcieniem idealnym. Pomimo słabości do fioletów jednak zwycięża moja miłość do niebieskości wszelkiego rodzaju. Zaraz po nim plasuje się Amethyst, jego nosiłam do tej pory najczęściej :)

Lakiery mają wygodne pędzelki, włosie jest elastyczne i sprężyste. Pomi, że nie należą do szerokich, to włosie dobrze układa się na paznokciu podczas malowania.

Konsystencja płynna, niezbyt gęsta a w zależności od koloru poziom krycia przeciętny, dobry i bardzo dobry :)

Co do trwałości nie wypowiem się, za każdym razem sięgam po bazę w postaci NTF II i Seche Vite. Mogę jedynie dodać, że bez pomocy SV Aquamarine może schnąć wieczność... stąd też małe skazy na paznokciach, ale nie jest on moim faworytem i raczej nie zostanie ze mną więc nie miałam ochoty na więcej prób. Do obłocenia podchodziłam 3 razy... W końcu się udało! Jednak lakier ma krycie „a’la mgiełka”. Poniżej zobaczycie 4 warstwy i nadal to jeszcze nie było to.



Dla odmiany Cobalt kryje idealnie już przy jednej warstwie, choć ja i tak wybieram dwie :)




Tanzanite wymaga dwóch, jedna nie prezentuje się zbyt dobrze.



Amethyst nieźle prezentuje się już przy jednej ale jak dodamy drugą odcień zyskuje na intensywności.


Przygodę z lakierami Revlonu uważam za udaną biorąc pod uwagę, że .... nie przypominam sobie bym wcześniej sięgała po lakiery tej marki. Nie wiem dlaczego. O ile inne produkty goszczą u mnie mniej lub bardziej regularnie, to lakiery do paznokci znajdowały się na szarym końcu listy. 

Też tak czasem macie? :)

Pozdrawiam :)


ZOEVA 230 Pencil & 231 Petit Crease



 
Marta ostatnio poprosiła mnie o porównanie dwóch pędzli Zoeva a ja przyznam się, że mało do tej pory pisałam o moich odczuciach związanych z pędzlami tej marki. Głównie dlatego, że pędzle bronią się same :) a kolejne zakupy na firmowej stronie weszły mi w nawyk. Kilka sklepów internetowych w PL posiada w swojej ofercie Zoevę, jednak warto dodać, że Zoeva wysyła do Polski, ma dogodny system płatniczy a wysyłka jest realizowana przy pomocy firmy kurierskiej DHL i kosztuje 7,50 Euro.


Zoeva to marka niemiecka i choć młoda, to faktycznie stara się o coraz lepszy asortyment i jakość. Sama posiadam pędzle z różnych edycji, widzę pomiędzy nimi różnice. Oczywiście na plus. W moim odczuciu, to zachęca i skłania do kolejnych zakupów.


230 Pencil kupiłam ponad dwa lata temu i tutaj pojawiła się wzmianka na jego temat. Jest to najczęściej używany przeze mnie pędzelek. Nie oszczędzam go, dosłownie! :) Pomimo upływu czasu nadal zachowuje kształt, włosie nie straciło na jakości, nie drapie. Szalenie go lubię i dzięki temu jaki ma kształt, ułożenie włosia i jego sprężystość, to czynniki decydujące i przemawiające na jego korzyść. 

Włosie pochodzi z kucyka.

Wg opisu producenta pędzel jest dobry do aplikowania, cieniowania i mieszania cieni. I przyznam się, że na upartego można przy jego pomocy zrobić podstawowy makijaż oczu. Dla mnie w komplecie z MAC’ową dwójką 275 i 217 stanowi zestaw idealny.
Przez długi czas nie stosowałam wobec niego żadnych specjalnych zabiegów (tak wiem, jak mogłam;)) ale nie stracił w żaden sposób na jakości. Jedyny minus, to nie zawsze mogę go doprać ale to zależy od wykorzystywanych cieni, pigmentów itd. Nie rzutuje to na jakość pędzla samego w sobie.

To, co mogę o nim napisać i powtórzę raz jeszcze: włosie zwarte, mięsiste, nie traci kształtu, precyzyjny. Dobra jakość za przystępną cenę :) Pędzel spodobał mi się na tyle, że dokupiłam potem jeszcze jedną sztukę i zastanawiałam się jeszcze nad identycznym kształtem z MAC’a ale po przyjrzeniu się bliżej stwierdzam, że Zoeva doskonale daje radę i nie ma takiej potrzeby.


231 Petit Crease pochodzi z zeszłorocznej odsłony pędzli i jest ze mną od ponad roku. Wtedy też wprowadzono nowe opakowania w formie silikonowych saszetek zamiast kartoników. Przyznam, że szalenie spodobała mi się taka zmiana.

Włosie kozy, z przeznaczeniem do cieniowania. Z drugiej strony często wykorzystuję go w taki sam sposób jak wyżej opisany 230 Pencil. Myślałam, że będzie pomiędzy nimi większa różnica ale dla takiego laika jak ja, jest ona niewielka.

Jakość włosia w niczym nie ustępuje powyżej opisanemu już pędzelkowi, za to warto zwrócić uwagę na jego kształt, sposób linii cięcia i ułożenia włosia. W moim odczuciu jest doskonałe i jeżeli szukamy czegoś w tym stylu, polecam. Sięgam po niego najczęściej w zastępstwie MAC’owej 217. Lubię oba pędzle i stosuję je zamiennie, choć myślę że gdybym wcześniej kupiła pędzel z MAC’a, odpuściłabym Petit Crease.


Jak widać pędzelki są do siebie podobne, a to jak zostaną przez Nas wykorzystane i w jakim stopniu, jest sprawą indywidualną. Gdybym miała podjąć decyzję odnośnie zakupu zaczęłabym od przejrzenia pakietu swoich pędzli i zobaczeniu jakiego kształtu mi brakuje oraz do czego ma być przeznaczony dany pędzel. 


W moim odczuciu zakup obu wersji nie jest koniecznością a na bazie posiadanych pędzli wiem, że nie zawsze wykorzystamy je w pełni. Z drugiej strony gdybym chciała przygotować dla siebie codzienny zestaw, to na pewno znalazłyby się oba warianty plus jeszcze jeden. W taki sposób na podstawie 3 pędzli do oczu mogłabym cieszyć się dowolnym makijażem.


Marto, mam nadzieję że teraz podjęcie decyzji będzie łatwiejsze. Daj znać :) 

Ostatnio z ciekawości sprawdzałam jaka ilość pędzli jest dla mnie optymalna i nagle okazało się, że poruszam się pomiędzy tymi samymi zestawami. Też tak macie?
 
Niebawem pokażę moją „żelazną” gromadkę. A tak wygląda tygodniowy zestaw po praniu :)))



Pozdrawiam serdecznie :)

Bath & Body Works Golden Sugar Body Scrub Warm Vanilla Sugar





Ofertę BBW znam słabo, w zasadzie jedynie na bazie perfum, mgiełek do ciała i balsamów które właściwościami pielęgnacyjnymi nie grzeszą, ale mają udane warianty zapachowe. A ja czasami lubię takie gadżety i nie oczekuję od nich za wiele. Dzięki prezentowi od Esy :* miałam okazję poszerzyć swoje horyzonty o znajomość z peelingiem oraz świeczką. O niej przy innej okazji.

Golden Sugar Body Scrub Warm Vanilla Sugar, już sama nazwa wyzwala we mnie szereg skojarzeń. Uwielbiam cukrowe peelingi i choć nie oczekiwałam, że spotkam cudo na miarę niedawno opisywanego skrubu Phenome, to liczyłam na więcej.

Zapach jest ciekawy, mnie się kojarzy z... biszkoptami :) Nie wiem jak Wy, ale lubię zapach świeżych biszkoptów i za każdym razem to one stawały mi przed oczami. Wanilia delikatna, nie przytłacza. Całość ładnie się komponuje, nie wywołuje mdłości jak to czasem bywa z tego typu słodyczą. Spodobało mi się, że po zakończonym zabiegu zostaje na skórze wyczuwalna mgiełka o bardzo dobrej trwałości. Mogłabym wtedy stać się jednym wielkim biszkoptem :D

Opakowanie nie wyróżnia się niczym szczególnym, za to dość miękkie tworzywo pozwala na wydobycie produktu prawie do samego końca. Przy czym rozcięcie jest nieuniknione jeżeli lubimy zużywać do dna :D 



Plus dla firmy odnośnie zabezpieczenia przed obcymi :)


Wielkość otworu przemyślana, nie musimy siłować się z opakowaniem bo mimo wszystko formuła skrubu jest gęsta, pastowata. Na szczęście nie pojawia się problem z aplikacją.


Co do działania mam zastrzeżenia, głównie dlatego że pojawia się tłusta i oblepiająca warstwa, której po prostu nie lubię. Na dodatek jest ona dość trudna do zmycia, czy starcia. Co więcej po osuszeniu moja skóra staje się ściągnięta, obowiązkowo muszę sięgnąć po balsam. I obojętnie w jakiej kombinacji/kolejności nie użyłabym skrubu finał jest ten sam.

Jedno co mi się spodobało, to że podczas spłukiwania produkt nie osiada na brodziku i nie wymaga on specjalnego czyszczenia. Przekłada się to także na bezpieczeństwo podczas kąpieli.

Na plus zasługuje zwarta konsystencja, którą dobrze rozprowadza się na skórze suchej jak i wilgotnej. Na suchej skórze efekt ścierania będzie dużo bardziej odczuwalny, to coś dla fanek mocnych zdzieraków, które faktycznie czuć, lecz nie kaleczą.

Przygotowałam mały pokaz na suchej dłoni od chwili pierwszej aplikacji do samego końca :)



W kontakcie z wodą scrub przeobraża się w mleczną emulsję a drobinki cukru nie rozpuszczają się zbyt szybko.



Z racji, że nie przepadam za peelingami, które zostawiają po użyciu tłusty film na skórze i na dodatek przyczynia się do przesuszenia skóry zostawiłam go wyłącznie do stosowania na dłonie. Dlatego nadal cieszę się udanym aromatem, który jest na tyle silny że neutralizuje zapach większości kremów do rąk. To jest zaskakujące, bo zakładam że składnik zapachowy musi mieć duże stężenie.

Pojemność 200ml to całkiem sporo, ale nie mam pojęcia jaka jest cena. Na firmowej stronie widnieje $16,50 przy czym są ciągłe promocje/obniżki.
Pewnie gdybym miała dostęp do BBW kupowałabym od czasu do czasu. Jakoś bardziej do mnie trafia ta marka niż TBS, zwłaszcza że niektóre warianty zapachowe są obłędne.

Jakie są Wasze doświadczenia z ofertą BBW? 

Wiem, że sklep stacjonarny jest jedynie w Warszawie (czy się mylę?) ale może ulegnie to zmianie?

Pozdrawiam :)